Fundacja dla Zwierząt ARGOS | www.argos.org.pl

Jesień ochrony zwierząt

wrzesień 2010 r.

Trwa zamieszanie wokół zmiany ustawy o ochronie zwierząt. Taka fala pojawia się co kilka lat od czasu uchwalenia ustawy w 1997 r. Ustawy, która zdaniem rządu i Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zaświadczać miała o awansie cywilizacyjnym Polski. Zdaniem innych, zaświadczać o cywilizacyjnym regresie, bo wprowadzała instytucję hycla, której nie było nawet w mrocznych czasach PRL.

Najpierw, w 1998 r. protestowano przeciw rozporządzeniu o wyłapywaniu bezdomnych zwierząt. Potem, w 2002 r., w wyniku wielkiej batalii doszło nawet do zmiany ustawy, tyle, że w przeciwnym kierunku niż oczekiwano. W trakcie kolejnej mobilizacji w 2006 r., wywołanej głośnym przypadkiem psa imieniem Ozzy, zebrano 92 tys. podpisów pod petycją do prezydenta o regulację problemu bezdomnych zwierząt. W 2008 r. powstaje "Koalicja dla zwierząt" pod wodzą Grzegorza Lindenberga i przez ponad dwa lata tworzy prawdziwie społeczny (biorąc pod uwagę zasięg konsultacji) projekt nowej ustawy. Na razie bez widomych rezultatów.

W 2009 r. powstaje Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt pod przewodnictwem posłanki PO Joanny Muchy, skupiając na sobie wiele oczekiwań, co do "odgórnego" przekonania rządzących. Gdy to się nie udało [1], Zespół ogłosił we wrześniu 2009 r. politykę "małych kroków" i w czerwcu 2010 r. zajął się projektem Straży dla Zwierząt. Projekt miał koncentrować się na najpilniejszych tylko sprawach, wliczając w to zwłaszcza "hyclostwo" czyli patologię publicznego traktowania zwierząt bezdomnych. Projektowany krok okazał się wcale nie mały i do tego skierowany wstecz.

   Uwagi o projekcie Straży dla Zwierząt

Dwa miesiące potem, autorzy projektu w publicznym oświadczeniu żalą się, że kluczowe zapisy zostały przez Zespół odrzucone bez uzasadnienia. Żadnego innego projektu nie ogłoszono i Koalicja żali się, że Zespół pracuje tajnie. Równocześnie w prasie pojawiły się doniesienia o tym, co będzie zawierać projekt Zespołu Parlamentarnego, który ma być uchwalony już zaraz.

Z doniesień tych wynika, że mogą to być tylko odgrzewane kotlety, jak przymusowe ubezpieczenie posiadaczy psów ras agresywnych (choć od dawna wiadomo, że prawo nie daje podstaw do orzekania o rasie psa), zakaz strzelania do psów przez myśliwych (nierealny z braku systemowego rozwiązania problemu bezdomnych zwierząt i bez powierzenia gospodarki łowieckiej służbie publicznej w miejsce Związku Łowieckiego) oraz zobowiązanie właścicieli do znakowania psów (co sądy administracyjne już uchylały).
Przeczytać można i takie rewelacje jak ta, że odtąd zwierzęta można będzie uśmiercać w schroniskach "wyłącznie w obecności lekarza" (dziś prawo wymaga by uśmiercał lekarz). Na pewno pojawią się też postulaty o powszechnej sterylizacji, bez wskazywania źródła jej finansowania. Ewentualnie sterylizacji tylko psów w schroniskach — co ponadto mija się z celem. Medialne rewelacjie dotyczą też zapisów, które w ustawie są ("zabicie zwierzęcia będzie możliwe tylko w wymienionych w ustawie przypadkach"). Wszystko to świadczy, że posłowie nie bardzo mieli co powiedzieć dziennikarzom dopytującym się o konkrety. Bo nie tylko dziennikarze nie znają tekstu obecnej ustawy, lecz nie znają jej sami posłowie. Świadczy o tym choćby to, że w ciągu trzynastu lat i kilkunastu nowelizacji utrzymały się w ustawie definicje terminów, które w treści ustawy nie były nigdy użyte.

Wszystko wskazuje więc, że żadnej nowelizacji nie będzie, bo tak naprawdę nie ma na to żadnych dorzecznych pomysłów, ale nawet zdolności poprawnego legislacyjnie sformułowania swoich interesów przez różne lobbies.

Ustawa pozorów

Dzieje się tak dlatego, że oczekiwania społeczne co do humanitarnej ochrony zwierząt zawsze były w pierwszym rzędzie przedmiotem polityczno-medialnych manipulacji, a w ostatniej kolejności przedmiotem wysiłku legislacyjnego. Ustawa z 1997 roku tym przede wszystkim różni się od prawa ochrony zwierząt z 1928 roku i siermiężnej praktyki jego stosowania w PRL, że tamta dobrze służyła swoim czasom, a nieszczęściem było to, że została zamrożona na 70 lat. Natomiast nowa ustawa, na odwrót, od początku napisana została dla pozorowania istnienia takiej dziedziny jak humanitarna ochrona zwierząt w Polsce i ciągle podlega manipulacjom.
Szczere postulaty opinii publicznej, rodzą się i pozostają uwięzione w sferze medialnych wyobrażeń, nie dotykając materii praktycznego wpływu różnych przepisów na stan ochrony zwierząt.

O istnieniu humanitarnej ochrony zwierząt zaświadczać może tylko pierwszy artykuł tej ustawy. Jest to jednak o wiele za mało, zwłaszcza, gdy cała reszta ustawy jest z nim niespójna lub wręcz sprzeczna, prezentując się jako zbiór różnych i często zmienianych przepisów o bardzo niskiej jakości, umieszczanych tam i usuwanych z różnych przypadkowych powodów. Pozór istnienia prawa humanitarnej ochrony zwierząt polega m.in. na tym, że:

  • Prawna dereifikacja zwierząt, która jest dziś podstawową koncepcją w tej dziedzinie i którą głosi artykuł pierwszy ustawy, zamiast konkretyzacji, ulega zaprzeczeniu w kolejnych artykułach [2].
  • Ustawa nie stanowi żadnych zadań publicznych dotyczących humanitarnej ochrony zwierząt na szczeblu administracji rządowej. W szczególności nadzór Inspekcji Weterynaryjnej jest pod tym względem jawnie pozorny, skoro generalnie ma na celu dobro ludzi a nie zwierząt.
  • Przepisy ustawy nigdy nie zostały skorelowane z przepisami innych ustaw, dotyczącymi zwierząt, co powoduje, że funkcjonuje ona w całym systemie prawnym jako ciało obce, ignorowane i obchodzone dobrze wydeptanymi ścieżkami.
  • Ochrona zwierząt, jaką daje ustawa, sprowadza się w praktyce stosowania jej przepisów do ochrony jakości mięsa, ochrony gatunkowej, ochrony przyrody, porządku publicznego, i innych dobrze chronionych dóbr, także gospodarczych — bez równoważenia ich dobrem samych zwierząt.
  • Jakość prawna przepisów ustawy jest przykładem tak skandalicznie niechlujnej legislacji, że wytłumaczyć się ją daje tylko zakładając złą wolę ustawodawcy.

Pozorny charakter dziedziny humanitarnej ochrony zwierząt nie przeszkadza, a wręcz ułatwia licznym lobbies starania o dalsze psucie prawa, przez dopisywanie do ustawy korzystnych dla siebie szczegółowych zapisów. Do tego właśnie ograniczają się kampanie medialne, jakie obserwujemy co kilka lat.

Nieprzypadkowo koncentrują się one na zwierzętach domowych. Ochrona zwierząt gospodarskich jest dziedziną tak obszerną i szczegółową, że poza urzędnikami resortu rolnictwa nie ma praktycznie ośrodków zdolnych kompetentnie wypowiadać się w tych sprawach. Zatem i przeciwstawić lobby producentów mięsa i produktów zwierzęcych. Polityką państwa w tej dziedzinie pozostaje tylko maksymalny opór przed normami narzucanymi przez Unię Europejską. Natomiast zwierzęta domowe to, nie objęta prawem unijnym, domena wiedzy i emocji szerokich kręgów publiczności, którą łatwo manipulować.

Skoro w 1997 roku udało się, przy pomocy Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, wmówić publiczności, że schroniska dla bezdomnych zwierząt to zakłady zobowiązane do humanitarnej opieki nad nimi, a nie ośrodki swobodnej utylizacji i "recyclingu" dla pet-biznesu, to nic dziwnego, że branża schroniskowa zaczęła dopominać się o schronisko w każdej gminie, choć 50% bezdomnych psów w Polsce utrzymywanych jest przez 1% gmin.

Ukrywa się źródło problemu bezdomności zwierząt, leżące w zaliczeniu hodowli psów do nie ograniczonej niczym działalności "rolniczej". Jako środki zaradzenia fatalnym skutkom takiego prawa proponuje się tylko to, na czym "pet-biznes" może zarobić: budowanie kolejnych schronisk, zakupy systemów znakowanie zwierząt przez gminy, ubezpieczenia dla właścicieli psów tzw. ras agresywnych, propagowanie nabywania psów ze schronisk i zbierania darowizn na ich umieszczanie w schroniskach albo na ratowanie ze schronisk.

Łatwy poklask znajdują postulaty zaostrzenia ustawowych kar za znęcanie się. Tymczasem w orzecznictwie sądów upowszechniła się praktyka przypisywania przestępstwu znęcania się nad zwierzętami znamion, wypracowanych dla przestępstwa znęcania się nad osobami. W efekcie podważa to samą karalność znęcania się nad zwierzętami, co czyni kwestię wymiaru kary bezprzedmiotową. Ponadto brak procedur opieki nad ofiarami takich czynów ogranicza nawet wszczynanie postępowań.

Łatwy poklask znajduje przyznanie większych praw organizacjom społecznym, choć obecna ustawa odwołuje się do ich roli aż w 10 miejscach. Oczywiście głównie dla pozoru, ale w istocie cedowanie zadań publicznych na organizacje społeczne oznacza dziś wyjęcie takich zadań spod wszelkiej kontroli. Nikogo nie oburza, że szerzenie humanitaryzmu przez tych miłośników zwierząt polega często na moralnym szantażowaniu stanem zwierząt pod ich opieką. W ten sposób problem bezdomnych zwierząt domowych, zamiast być likwidowany, rozwijany jest do rangi specjalnego działu gospodarki narodowej, zaś humanitarna ochrona zwierząt została sprowadzona do reklamy tego biznesu.

Co w takim razie?

Środowisko miłośników zwierząt zdominowane jest przez największe organizacje, przedsiębiorców w branży prowadzenia schronisk i wyłapywania zwierząt, bo od czasu jak państwo przestało finansować TOZ, jedynie umowy z gminami dają organizacjom możliwość szerszego działania. Żadne przełomowe projekty zmiany prawa w tym środowisku nie powstały i powstać nie mogą. Tym bardziej rząd ani partie polityczne nie są zainteresowane problemem, którego tak skutecznie się pozbyły. Nie widać żadnych perspektyw, by to się miało zmienić.

Może więc zamiast szykować się do kolejnej batalii z hyclostwem i strzelaniem do psów np. w 2015 albo 2050 roku, skoncentrować się już teraz na czymś, co żadnej przenikliwości ani dyskusji od nas nie wymaga i broni się dostatecznie dobrze zewnętrznym autorytetem?

Chodzi o podpisanie przez nasze państwo Europejskiej konwencji ochrony zwierząt domowych. Jest to traktat międzynarodowy, którego dobrowolne podpisanie oznacza zobowiązanie się państwa do dostosowania swego prawa do ogólnych zasad. Nie jest to prawo Unii Europejskiej, bo humanitarna ochrona zwierząt leży poza jej zakresem. Ale jest to prawo bardzo europejskie, bo to Konwencja opracowana przez Radę Europy, tę samą która uchwaliła Europejską Konwencję Praw Człowieka (jej organem jest Europejski Trybunał Praw Człowieka) a także ponad 200 innych konwencji, w tym siedem dotyczących zwierząt.

Co zmieniło by w polskim prawie przystąpienie do Konwencji? Nic spektakularnego, bo Konwencja opracowana była po to, by utrwalić bardzo kompromisowe, minimalne normy traktowania zwierząt domowych w europejskim kręgu kulturowym. Podpisały ją nie tylko takie kraje jak Norwegia i Niemcy, ale także np. Rumunia, Bułgaria, Turcja, Cypr a nawet Azerbejdżan. Ponadto Konwencja stanowi, że żadne jej postanowienie nie może ograniczać, istniejących lub przyszłych, dalej idących środków ochrony zwierząt (obyśmy mieli powody z tego zapisu korzystać).

Zupełnie rewolucyjne znaczenie dla naszej sytuacji miało by przyjęcie głównej idei Konwencji, polegającej na tym, że cokolwiek czynimy ze zwierzętami domowymi, musi to być oparte na jasnych normach prawnych i pełnej odpowiedzialności odpowiednich podmiotów.

Konwencja zamknie dyskusję o strzelaniu do psów przez myśliwych. Choć nie wyklucza, a wręcz zakłada uśmiercanie zwierząt domowych z różnych ważnych powodów, to jednak nigdy przy pomocy broni palnej. Wyjątkowe środki zwalczania zwierząt domowych przewidziane są wyłącznie w ramach krajowych programów zwalczania chorób zakaźnych. Zamknięcie tego dyżurnego tematu polskiego zaścianka [3], pozwoli skupić się na zagadnieniach systemowych dotyczących likwidacji źródeł problemu:

  1. Konwencja usunie podstawowy idiotyzm polskiego prawa, który generuje problem ze zwierzętami domowymi. Ten, że rozmnażanie psów na handel jest traktowane jak nie rejestrowana i nie nadzorowana działalność rolnicza, czyli jak hodowanie szczypiorku w przydomowym ogródku i sprzedawanie go pod sklepem. Musi to być działalność regulowana, tj. rejestrowana i nadzorowana. Konwencja nie zna pojęcia rasy, zniknie więc kolejny zastępczy temat "rasowe - nierasowe". A także, jeszcze bardziej zastępczy, temat psów ras agresywnych, zezwoleń, ubezpieczeń, szkoleń, badań psychiatrycznych itp. żerowania na tragicznych wypadkach. Po prostu hodowca, kim by nie był, ma odpowiadać za cechy produktu, mogące stanowić zagrożenie, analogicznie jak producent pralki czy odkurzacza. Podobno profesja hodowców polega właśnie na kształtowaniu przewidywalnych cech zwierząt.
  2. Konwencja usunie pozór nadzoru organu rządowego nad rynkiem zwierząt domowych i ich "recyclingiem" (czyli gminną "opieką" i schroniskami), za jaki służy obecnie nadzór Inspekcji Weterynaryjnej. Jakikolwiek będzie to organ rządowy (a być musi), kryterium stosowania środków nadzoru nie będzie, jak teraz "zdrowie publiczne" (czyli dobro ludzi), nie będzie nim jakiś branżowy "dobrostan" czy inny slogan, lecz po prostu dobro zwierząt. W ten sposób publiczne zadanie z zakresu humanitarnej ochrony zwierząt w ogóle pojawi się po raz pierwszy na szczeblu administracji rządowej. Zamiast kryć hyclostwo, nadzorcy będą mieli za zadanie je wytępić.

Jak już ktoś za nas przesądzi czym mamy się nie zajmować i pokaże nam punkt wyjścia dla myślenia o problemie, wtedy jest szansa na dotarcie do istoty rzeczy. Dla tej szansy warto jest teraz odpowiedzieć na każdy argument i postulat: "tak, może macie rację, ale najpierw podpiszmy Konwencję".

 

Tadeusz Wypych
wrzesień 2010 r.


[1] wg. relacji, oficjalna odpowiedź brzmiała mniej więcej tak: "Prezydium Platformy Obywatelskiej nie widzi problemu bezdomnych zwierząt jako problemu społecznego, który trzeba rozwiązać i za którym opowie się opinia publiczna". Warto więc przypomnieć, że zupełnie inne zdanie miał wicemarszałek senatu Donald Tusk, gdy w rok po uchwaleniu ustawy o ochronie zwierząt, podpisał się pod inicjatywą jej pilnej zmiany w kierunku podobnym do tego jaki jest obecnie dyskutowany. Uznał wtedy, że "proponowane zmiany są konieczne, jeśli ochrona zwierząt nie ma być jedynie deklaracją, ale praktyką społeczeństwa mieniącego się cywilizowanym" (druk senacki nr 158 z 27.11.1998).

[2] Koncepcja znana pod hasłem "zwierzę nie jest rzeczą" sprowadza się do tego, że przepisy ustawy o ochronie zwierząt są nadrzędne nad każdymi innymi, które dotyczą zwierząt jako rzeczy. W ten sposób ograniczają dowolne dysponowanie i postępowanie z nimi, oparte na prawie własności. Jeśli więc przepisy ustawy o ochronie zwierząt same powołują się na prawo własności do zwierzęcia jako rzeczy, to faktycznie likwidują humanitarną ochronę zwierząt (np. w postępowaniu z ofiarami znęcania się, czy w koncepcji pokrzywdzonego w postępowaniu karnym).

[3] Strzelanie do psów przez myśliwych jest od ponad pół wieku sprawą, która dominuje w sporach miłośników zwierząt z władzami. W czasach PRL była motywem ostatecznego rozprawienia się w 1974 r. przez premiera Piotra Jaroszewicza, patrona PZŁ, z resztką niezależności Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, kierowanego ciągle jeszcze przez przedwojennych jego działaczy (Tadeusz Matecki, Irena Kościałkowska).
Odnowione TOZ oparto na nowych, zaufanych kadrach kierowniczych. Nie utorowało to jeszcze wtedy drogi do "jedynego słusznego rozwiązania", czyli hycla, bo w schyłkowym okresie PRL władze liczyły się z opinią elit intelektualnych, a sprawa zniszczenia TOZ pojawiała się na marginesie pierwszych przejawów ich kontestacji ustroju. Dopiero w nowej epoce, po 1989 roku i po reformie samorządowej, władze mogły wprowadzić hyclostwo, cedując je na samorządne gminy (ustawa o utrzymaniu czystości i porządku w gminach z 1996 r. przewidująca zezwolenia na działalność ochrony przed bezdomnymi zwierzętami na terenie gminy).
Rok później, w ustawie o ochronie zwierząt, uzupełniono te regulacje o ustawową koncesję dla TOZ na wyłapywanie i prowadzenie schronisk w skali wielu gmin (art. 11, ust. 4).
W debatach nad zmianą ustawy o ochronie zwierząt w 2002 r., przeciwstawienie sobie dobra zwierząt dzikich i zwierząt domowych skutecznie przysłoniło sprawę rozwijającego się hyclostwa oraz myślenia o likwidacji źródeł problemu. Zapewne tak będzie i jesienią 2010 r.