Fundacja dla Zwierząt ARGOS | www.argos.org.pl
schronisko w Dopiewie
Schronisko w Dopiewie

 

Dlaczego schroniska nie są nadzorowane?

03.11.2014

Zapytaliśmy powiatowego lekarza weterynarii w Poznaniu o trzy niewielkie, gminne zakłady przetrzymujące bezdomne zwierzęta w Dopiewie, Mosinie i Komornikach (ten ostatni obsługuje również miasto Puszczykowo). W ubiegłym roku przyjęły one łącznie 331 bezdomnych psów.

Zakłady w Dopiewie i Mosinie były do 2006 r. nadzorowanymi schroniskami, ale z powodu nie spełniania wymagań weterynaryjnych zostały z rejestru skreślone. Znaczy to tylko tyle, że przestały być formalnie nadzorowane, bo Inspekcja Weterynaryjna nie ma środków ani kompetencji spowodowania faktycznej likwidacji takich zakładów.

  Wniosek do PLW w Poznaniu (09.09.2014)

  Odpowiedź PLW (30.09.2014)

Po latach jakie upłynęły od takiego ich skreślenia, powiatowy lekarz weterynarii przyznaje, że "działają na zasadach schronisk", tzn. są docelowym miejscem utrzymywania bezdomnych zwierząt, i choć ma na nie oko, to nie sprawuje nad nimi formalnego nadzoru ani — tym bardziej — nie zamierza stosować żadnych środków nadzoru.

To bardzo rozsądne stanowisko, bo gdyby postępował zgodnie z literą prawa, powinien znów wpisać je do rejestru, dokonać formalnej kontroli i stwierdzić, że nie spełniają wymagań weterynaryjnych, opracowanych dla zakładów utylizacji. Bo nie są to działki z 9-hektarową strefą buforową, ogrodzone i utwardzone, a na każdej osobna infrastruktura z licznymi pomieszczeniami specjalnego przeznaczenia, w tym piece do spalania zwłok. Nie spełniają takich wymagań, bo gminy po prostu utrzymują tam od zawsze swoje bezdomne psy i nie zainwestowały w to nagle milionów złotych.

Powiatowy lekarz weterynarii musiał by w tej sytuacji wnioskować o ukaranie za prowadzenie nielegalnych schronisk i wydać decyzje administracyjne o zakazie działalności. Gminy zaś powinny zlikwidować te zakłady a psy wywieźć do innych schronisk. Czyli praktycznie do tych, które zawsze gotowe są przyjąć każdy transport zwierząt z dowolnego miejsca Polski. Na przykład do schroniska w Białogardzie, gdzie śmiertelność sięga nawet 3/4 przyjętych psów. Psy utraciły by jakąkolwiek opiekę ze strony gminy, lokalnej społeczności czy właścicieli poszukujących swoich zwierząt. Gminy poniosły by nadzwyczajne koszty zadręczenia zwierząt na śmierć, przeciwko czemu protestowali by obywatele troszczący się o zwierzęta, jak i ci troszczący się o publiczne pieniądze.

Rozsądne stanowisko powiatowego lekarza weterynarii w Poznaniu nie ma jednak dobrego oparcia w przepisach prawa, więc pozostaje mu odwołać się do nielogicznej, ale powszechnie stosowanej konstrukcji myślowej. Polega ona na tym, że schroniska nie spełniające urzędowych wymagań uznaje się czysto werbalnie za "coś innego" niż schroniska (np. "przytuliska", "miejsca przetrzymywania zwierząt", "hotele" itp.), zatem się ich nie rejestruje, co pozwala uniknąć całej lawiny konsekwencji. Równocześnie, co bardziej przyzwoity organ nadzoru, poczuwa się do obowiązku nadzorowania ich "jak schronisk". Ale na innych formularzach, pozwalających mu odnosić się ogólnie do "zwyczajowo przyjętych zasad postępowania przy utrzymywaniu zwierząt domowych". Bo przecież tak naprawdę o nic innego niż zwykłą przyzwoitość tu nie chodzi.

Powiatowy lekarz weterynarii w Poznaniu zapewnia nas, że z bezdomnymi zwierzętami w tych trzech zakładach nie dzieje się nic złego, a czeka je los jeszcze lepszy (perspektywa schroniska międzygminnego w Skałowie), więc brak formalnego nadzoru (tzn. odpowiednich protokołów z kontroli i decyzji administracyjnych) powinien być w naszych oczach uzasadniony. Przekonał nas.

Tym samym jednak rezygnujemy z dokumentowanej wiedzy o działalności schronisk, tzn. ile dokładnie zwierząt i skąd zostało przyjętych oraz co się z nimi stało, ile zostało oddanych "do adopcji", ile uśmierconych. W ogólnym zaś przypadku, bez dokumentów formalnego nadzoru nad schroniskami nie upewnimy się, czy zwierzęta wyłapywane w gminach są w ogóle gdzieś utrzymywane, czy nie jest to np. zarośnięta chwastami łąka (jak schronisko Z. Kossewskiego w Węgorniku) albo adres mieszkania w bloku na osiedlu, podany w zgłoszeniu do ewidencji działalności gospodarczej (np. schroniska Ewy Biedrzyckiej). W przypadkach wielu, innych niż poznański, powiatowych lekarzy weterynarii, praktyka nie rejestrowania z urzędu i nie nadzorowania miejsc odstawiania bezdomnych zwierząt, nie wynika z poczucia odpowiedzialności, lecz na odwrót — z przyzwolenia na ich zyskowne, pokątne pozbywanie się. Powiedzmy wprost, że czasem to przyzwolenie nie jest bezinteresowne. Argument o konieczności tolerowania dowolnych odbiorców bezdomnych zwierząt, z powodu braku schronisk spełniających wymogi nadzoru, służy wtedy interesom przeciwnym do ochrony zwierząt, a czasem nawet wręcz przestępczym.

Konieczna zmiana polityki

W skali całego kraju i wielu lat, nadzór nad spełnianiem przez schroniska wymagań weterynaryjnych, a szczególnie niedorzeczność samych tych wymagań, stał się narzędziem szantażowania społeczeństwa przez administrację rządową. Rząd narzuca alternatywę: albo bezdomne zwierzęta będą posyłane do zakładów utylizacji, albo będą usuwane jakkolwiek, bez żadnego nadzoru. Tak czy owak, nie ma co pytać o los zwierząt którym "zapewniono opiekę" za publiczne pieniądze.

Gminom zaś pozostaje albo niedorzecznie inwestować miliony złotych, albo finansować porzucanie zwierząt lub doprowadzanie ich do śmierci. By ułatwić gminom wybór tej drugiej opcji, państwo gwarantuje funkcjonariuszom publicznym, że cokolwiek zrobią w tej sprawie, nie będą za to ponosić odpowiedzialności. A to z powodu niespójności prawa ochrony zwierząt. W ostateczności zaś wybroni ich prokurator i sędzia.

Zmiana tej paranoicznej polityki wymaga zmiany celu rządowego nadzoru, z "ochrony zdrowia publicznego" na "ochronę zwierząt". A więc ten cel, o którym mówi ustawa nakazująca wyłapywanie ich do schronisk. Wymagania bezpieczeństwa stawiane zakładom utylizacji, powinny być zastąpione wymaganiami co do opieki nad zwierzętami. Wtedy też opieka taka mogłaby być legalnie podejmowana w dowolnych miejscach, jakie są w zasięgu gmin. Wystarczy ująć w przepisy owe "zwyczajowo przyjęte zasady postępowania przy utrzymywaniu zwierząt domowych", jakimi powiatowy lekarz weterynarii w Poznaniu może kierować się dziś tylko nader ogólnikowo.

Zmiana paranoicznej polityki wymaga przede wszystkim tego, by rządowy nadzór był skuteczny i odpowiedzialny, tzn. zdolny sam wyegzekwować swoje decyzje, a nie tworzyć włącznie papierowe stany administracyjno-prawne. Bo te nijak nie przystają do cywilno-prawnych narzędzi realizacji zadań przez samodzielne gminy. Administrację rządową można przecież wyposażyć w skuteczne narzędzia nadzoru. Na przykład wprowadzić nadzorcze zastępowanie gminnej opieki na koszt gminy, w przypadku gdy jej opieka nie spełnia ustalonych, minimalnych wymagań.

Takie proste i tanie (dla rządu) rozwiązanie, jest jednak w kręgach rządowych nie do pomyślenia. Publiczne zadanie ochrony zwierząt musiało by wtedy znaleźć swe wyraźne określenie także na szczeblu administracji rządowej i w budżecie centralnym (wojewoda musiał by mieć gdzie zapewniać opiekę zastępczą na koszt gminy). Oznaczało by rezygnację z wygodnej pozycji administracji rządowej, jaką daje przypisanie zadania ochrony zwierząt domowych wyłącznie gminom. Rządowi postaje nadzór, który wprawdzie niewiele może, ale przede wszystkim za nic nie odpowiada. A ponieważ oparty jest na niedorzecznych normach, więc jego działanie polega głównie na "przymykaniu oka". Nie trzeba dodawać jaki ogromny potencjał korupcjogenny ma taka sytuacja.

Od czasu przypisania gminom zadania ochrony przed bezdomnymi zwierzętami (1996) a potem instytucji ich wyłapywania (1997), wyłącznym działaniem centralnej władzy było odcinanie się od wynikającej z tego patologii. Kolejne zmiany ustaw w zakresie problemu bezdomnych zwierząt powodowały dalsze psucie prawa, w wyraźnym celu dystansowania się rządu od odpowiedzialności za narastające, kosztowne barbarzyństwo.