SSR. K. Wytrykowski

Fundacja dla Zwierząt ARGOS | www.argos.org.pl

08.08.2018

Opublikowano listę kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego

Do Izby Dyscyplinarnej kandyduje Konrad Wytrykowski, który jako sędzia Sądu Rejonowego w Legnicy, wydał w 2007 r. wyrok w sprawie rzeźni bezdomnych psów, jakim było wtedy schronisko w Legnicy ( http://www.boz.org.pl/ds/legnica/podsumowanie.htm )

Wytrykowski uniewinnił kierownika schroniska oraz lekarza wet. od zarzutu nieuzasadnionego uśmiercania zwierząt, powołując się na opinię biegłego, że "uśmiercanie bezdomnych psów jest przyjęte w praktyce weterynaryjnej". Biegły Z. Jopek nie badał tych psów (już dawno nie żyły), ani nawet dokumentacji leczenia (takiej nie było), a jedynie wątpliwy zeszyt z zpiskami o uśmierceniach. Powołany został przez sędziego Wytrykowskiego na okoliczność zgodności z prawem praktyki regularnego uśmiercania psów po 14 dniach pobytu w schronsku w Legnicy. (patrz wyrok: http://www.boz.org.pl/ds/legnica/wyrok.pdf, str. 46).

Na tej podstawie Sędzia Konrad Wytrykowski wydał wyrok jawnie przeciw prawu, w interesie spółki gminnej, urzędników miejskich Legnicy i urzędników nadzorującej schronisko Inspekcji Weterynaryjnej. Należy obawiać się, że w Sądzie Najwyższym również będzie orzekał przeciw prawu.

Tadeusz Wypych


03.01.2008 oskarżona lekarz weterynarii

Schronisko w Legnicy

Podsumowanie procesu

dokumenty:

29 października 2007 r. zapadł wyrok uniewinniający kierownictwo schroniska w Legnicy od zarzutu znęcania się nad zwierzętami, w tym nieuzasadnionego uśmiercenia półtora tysiąca psów przez trzy lata. Po kilku miesiącach poznaliśmy uzasadnienie wyroku.

Dzięki zgodnej współpracy sądu, prokuratury, organów rządowych i samorządowych, sprawa schroniska w Legnicy zakończyła się pomyślnie: nie ma winnych działania rzezi psów w Legnicy w latach 2002-2004. Po trzech latach ograniczeń spowodowanych postępowaniem karnym, schronisko będzie mogło znów wrócić do swojej roli regionalnego potentata rakarstwa.

Sprawa zaczęła się groźnie. Przeprowadzona na przełomie 2004/2005 roku drobiazgowa kontrola schroniska ustaliła liczby i fakty, które były nie do zakwestinonowania i które dawały obraz przestępczego procederu. Dla organów ścigania pozostawała już tylko kwestia ujawnienia istotnych motywów tj. strumienia lewych pieniędzy, napędzających tem proceder. Zagadką pozostawało tylko to, jak szeroko i wysoko sięgnie odpowiedzialność.

Jak to działało

Miasto Legnica prowadziło za pośrednictwem swojej spółki niewielkie schronisko, które przyjmowało każą ilość bezdomnych zwierząt po cenie 196 zł/szt. Po przyjęciu zwierzęta żyły krótko, więc schronisko zawsze było w gotowości do przyjmowania nowych. Na rynku przepełnionych i drogich schronisk była to wyśmienita oferta. Zwłaszcza gdy partnerami do interesu były prywatne firmy hyclowskie Zbigniewa Parucha ("Doog") i Zbigniewa Szyszkowskiego ("Hart"), które dowoziły psy nawet z innych województw.

Wójtowie i burmistrzowie gmin płacili przeciętnie około 500 zł za pozbycie się psa [1]. Schronisko wystawiało faktury na 196 zł. Suma rzędu 300 zł od psa trafiała do kieszeni hycli. Kontrolujący ustalili, że przez dwa lata schronisko utraciło 1.527 psów.

Z drugiej strony, schronisko było dotowane przez Miasto Legnica kwotą 176 tys. zł. rocznie i było, jak się należy, deficytowe. W tym celu ok. 20% zwierząt przyjętych w 2004 r. ewidencjonowano jako psy z Legnicy.

Jak z tego wybrnąć?

Krok pierwszy

W pierwszej kolejności Prokurator uznał liczne rozbieżności w dokumentacji obrotu zwierzątami miedzy gminami, hyclami i schroniskiem za wynik "zaniedbań o charakterze admnistracyjno-organizacyjnym" i zaniechał ustalenia bilansu tych obrotów pod względem liczby zwierząt, jak i przepływów pieniędzy w tym trójkącie (nie mówiąc już o losach poszczególnych zwierząt, bo gminy nie ewidencjonowały wyłapywanych psów). Tym sposobem od razu porzucił dociekanie motywów, dla jakich małe miejskie schronisko przekształcono w regionalny kombinat.

Sprawę odpowiedzialności funkcjonariuszy kilkudziesięciu gmin za zapewnienie bezdomnym zwierzętom opieki (a więc i za celowość poniesionych przez gminy wydatków) wyłączono do osobnego postępowania i umorzono. Prokurator uznał, że gminy legalnie i skutecznie zapewniały opiekę swoim zwierzętom w legnickim schronisku, płacąc mu stawkę 14 zł dziennie przez 14 dni (czyli owe 196 złotych od sztuki), bo potem psy przechodziły na własność Miasta Legnica. Zatem ich dalszy los w żaden sposób nie wiązał już gmin. O przejmowaniu psów na własność stanowić miał rzekomo regulamin schroniska.

Umorzenie sprawy odpowiedzialności gmin zostało ostatecznie utrzymane w mocy przez asesora Sądu Rejonowego w Legnicy Konrada Wytrykowskiego. Asesorowi nie przeszkadzało to, że w regulaminie schroniska jednak nie ma zapisu o przechodzeniu zwierząt na własność Miasta Legnica. Ani to, że nabywanie na własność bezdomnych zwierząt z innych gmin byłoby absurdalne pod względem celu. Ani to, że jeśli nawet Miasto Legnica formalnie tak czyniło, to zwierzęta te zyskiwały w tym momencie właściciela i równie formalnie nie mogły być dalej utrzymywane w schronisku dla zwierząt bezdomnych. Asesor mógł postanowić cokolwiek, bo i tak nie było już od tego odwołania.

Krok drugi

Po uporaniu się z odpowiedzialnością urzędników gmin, trzeba było zająć się kozłami ofiarnymi, czyli kierownikiem schroniska i lekarzem weterynarii. Tego pierwszego Prokurator oskarżył o znęcanie się nad zwierzętami przez:
• przepełnianie schroniska,
• utrzymymwanie zwierząt w niewłaściwych warunkach,
• brak nadzoru i ułatwianie lekarzowi nieuzasadnionego uśmiercania, służącego likwidowaniu przepełnienia.

Lekarza weterynarii oskarżył o nieuzasadnione uśmiercenie nieustalonej liczby zwierząt

Kierownik schroniska został uniewinniony z podstawowego zarzutu. Sąd nie dopatrzył się utrzymywania zwierząt w niewłaściwych warunkach. Mógł to zrobić tym łatwiej, że nie istnieją żadne normy dla takich warunków. Oceny świadków były rozbieżne, urzędnicy odpowiedzialni za kontrolę schroniska twierdzili, że warunki były dobre, a niektórzy inni świadkowie, że złe. To fakt, że schronisko przepełniane było tylko okresowo i tylko nieznacznie (o ile w ogóle opinię co do jego pojemności uznawać za wiążącą). Wszak nastawione było na szybki "przerób". Kierownik został natomiast uznany winnym incydentalnego podpisania się za kogoś innego na umowie adopcyjnej i ukarany za to symboliczną grzywną.

Nie miał też szans prokuratorski zarzut o "przyjmowanie nadmiernej ilości zwierząt", skoro regulaminowy cel schroniska określony był właśnie jako "przyjmowanie". Co więcej, regulamin wyraźnie stanowił, że "do schroniska przyjęte zostaje każde doprowadzone zwierzę". A więc także hurtowo od firmy hyclowskiej. Także zwykłe względy racjonalnego gospodarowania nakazywały maksymalizowanie przyjmowania, skoro schronisku płacono za przyjęcie psa od sztuki. Notowane okresowo nieznaczne przepełnianie schroniska nie mogło być, samo przez się, uznane za znęcanie się. Zwłaszcza, że konkretne osobniki nigdy nie przebywały w warunkach przepełnienia zbyt długo ...

Co do zarzutu ułatwiania lekarzowi weterynarii nieuzasadnionego uśmiercania przez brak nadzoru za strony kierownika, to tak sformułowany zarzut sam się obalał. Bowiem Prokurator stwierdzał jednocześnie, że celem nieuzasadnionego uśmiercania było likwidowanie przepełnienia. Stąd logiczny wniosek, że gdyby kierownik właściwie nadzorował i nie ułatwiał, to tym bardziej dopuszczał by do znęcania się przez przepełnianie, albo też działał by wbrew celom schroniska, określonym jako przyjmowanie wszystkich zwierząt.

W ten sposób uporano się z odpowiedzialnością kierownika i ciężar roli kozła ofiarnego przypadł z kolei lekarzowi weterynarii.

Krok trzeci

Wybronienie lekarza weterynarii wydawało się łatwe. Psów już dawno nie ma, dokumentacja jest lakoniczna i mało wiarygodna. Niesposób dowieść, że brak było legalnych przesłanek uśmiercania.

Jednak postanowiono zrobić coś więcej, mianowicie dowieść pozytywnie, że takie przesłanki były. Nie tylko przywołano autorytet urzędników nadzoru z Inspekcji Weterynaryjnej, ale także powołano specjalnego biegłego, który kategorycznie stwierdził, że wszystkie odnotowane w dokumentacji powody uśmierceń były całkowicie zgodne z ustawą o ochronie zwierząt. Sąd "w całości dał wiarę ustaleniom i wnioskom biegłego" a jego opinię uznał za "niezwykle pomocną w rozstrzygnięciu sprawy". Powstaje pytanie, czego właściwie opinia biegłego miała dotyczyć i na co właściwie zezwala ustawa o ochronie zwierząt?

Ustawa zawiera w art. 33 wyliczenie wszystkich legalnych przesłanek uśmiercania. Do bezdomnych zwierząt w schroniskach ma zastosowanie tylko jedna z nich, określona jako "względy humanitarne". Biegły wypowiadał się zatem o względach humanitarnych licznych, trudnych decyzji, podejmowanych dawno temu, w sytuacjach przy których nie był i wobec zwierząt, których nie widział na oczy. Nie dysponował przy tym nawet zwykłą dokumentacją lekarską tych przypadków. Był to zatem biegły od etyki i humanitaryzmu "w ogóle".

Podparcie się autorytetem urzędowych lekarzy i biegłego służyło temu, by umocnić wspólne dla oskarżonych, Prokuratora i Sądu rozumienie legalnych przesłanek uśmiercania. Bo odbiega ono nieco od ustawy. Sąd powołał się na słowa biegłego, że "jest przyjęte w praktyce weterynaryjnej, że poddaje się eutanazji zwierzęta, które nie rokują pozytywnych nadziei na dalszą egzystencję. Mam tu na myśli zarówno kwestie zdrowotne, jak i kwestie bytowe zwierząt".

Jak psy rokują warunki bytowe?

Tłumacząc to na język polski, psy były legalnie uśmiercane dlatego, że choć wyłapywane były w celu "opieki", to nie mogły oczekiwać pozytywnych warunków bytowych w tym schronisku. Na tle całego obrazu działania schroniska, legalność uśmiercania polegała by na tym, że tam gdzie je posyłano nie było miejsca do utrzymywania ich długo w takiej ilości. Tym taniej i zyskowniej było je tam posyłać. Psom nie pozostawało nic innego jako "rokować negatywne nadzieje". Takie to były "ujemne plusy" tej opieki.

Przy wielu okazjach, także w uzasadnieniu wyroku, Sąd dawał wyraz swemu przekonaniu, że legalne jest uśmiercanie zwierząt "starych i chorych" oraz "nie dających szansy na adopcję". Identycznie rozumiała swoją pracę oskarżona, ale traktowała ustawową "konieczność" nie w stylu etyczno-abstrakcyjnym, lecz bardziej z punktu widzenia praktyki schroniska. Jak zaznaczyła, była przeszkolona co do tej praktyki w schronisku w Jeleniej Górze.

Psy z odłowów były zamykane na 14 dni i zostawiane samym sobie. Potem następowała "selekcja zgodnie z ustawą". Wtedy okazywało się, że wiele z nich cierpi w takim stopniu, że wolały by śmierć (konsekwentnie używano terminu "eutanazja"). Przypadkowo objawiały to w momencie, kiedy kończył się im 14-dniowy turnus po 14 zł dziennie i przechodziły "na własność" Miasta stając się deficytowe i zwalniając miejsce innym chętnym na "zapewnianie im opieki".

Wzbudziło to następującą refleksję Sądu: "pojawia się też pytanie, czy dla zwierzęcia lepsza jest sytuacja, gdy błąka się głodne, stanowiąc przy tym zagrożenie, również dla ludzi, czy też lepiej, by przebywało w schronisku – nawet w przepełnionym boksie, mając jednak zapewnione wyżywienie i opiekę medyczną".

Schronisko okresowo przepełniało się, gdy następowało spiętrzenie dostaw a selekcja była nie dość "humanitarna". Silny motyw przykładania się do selekcji lekarka czerpała stąd, że inaczej zwierzęta były by uśmiercane przez pielęgniarzy, co jej otwarcie mówiono, co działo się przed jej przyjęciem do pracy i co działo się za jej plecami równolegle z fałszowaniem ewidencji. By jej w to nie angażować, kierownik wyznaczył jej ścisłe godziny pobytu w schronisku. Bywało, że transporty przychodziły wieczorami, a rano było już po wszystkim.

To był zresztą powód jej konfliktu z kierownikim i pracownikami, dzięki któremu sprawa ujrzała światło dzienne. Konflikt nie dotyczył jednak kryteriów uśmiercania, lecz wyłącznie kompetencji do uśmiercania. Lekarka przekonała wszystkich uczestników procesu, że uśmiercała zgodnie z własnym sumieniem i nie wzbogaciła się na tej działalności. Czy miała świadomość w jakim mechaniźmie uczestniczy i jak te kompetencje przekładają się na pieniądze? O tym, że nie miała tej świadomości świadczyło wszystko oprócz jej ochoty do prywatyzacji schroniska.

Właściciel nie miał nic do powiedzenia

Sąd chętnie dał się przekonać dowodami na legalność uśmierceń, ale na wypadek możliwych wątpliwości podkreślił w swym uzasadnieniu przepis ustawy o ochronie zwierząt, wskazujący na rozstrzygające kompetencje lekarza weterynarii dokonującego uśmiercenia: "jeżeli zachodzą przyczyny, o których mowa w ust. 1 pkt 2-5, zwierzę może być uśmiercone za zgodą właściciela, a w braku jego zgody, na podstawie orzeczenia lekarza weterynarii (...)".

W tym momencie sędzia Konrad Wytrykowski zapomniał, że równo rok wcześniej, jeszcze jako asesor, zatwierdził umorzenie odrębnego postępownia w sprawie odpowiedzialności wójtów gmin przysyłających zwierzęta do schroniska. Oparł się tam na argumentacji, że zwierzęta te po 14-dniowej kwaranatannie przechodziły na własność Miasta Legnica. Nie może ulegać wątpliwości, że jeśli Miasto było takim właścicielem, to właśnie w osobie oskarżonego kierownika schroniska. Zatem z mocy wszystkich mających tu zastosowanie przepisów, to on właśnie odpowiadał za decyzje o uśmiercaniu zwierząt, co najmniej w postaci zgody na propozycję lekarza weterynarii.

W procesie nie ustalono, by kierownik tej zgody odmawiał. Akt oskarżenia zarzucał mu wręcz "ułatwianie" nieuzasadnionych uśmierceń. W uzasadnieniu wyroku sąd nie odniósł się w ogóle do odpowiedzialności kierownika jako "właściciela", milcząco przypisując ją z góry wyłącznie lekarzowi weterynarii. Bo czyż sędziego wiąże postanowienie asesora podjęte rok wcześniej w innej sprawie?

Postępowanie osiągnęło cel

Konstrukcja logiczna, prowadząca do wniosku o braku winnych tego co się wyprawiało w schronisku w Legnicy, wygląda w sumie następująco:

Wójtowie gmin płacący za przyjęcie zwierząt są niewinni, bo w dobrej wierze oddawali psy na własność Gminy Legnica. Ale właściciel nie decydował o losie gminnych psów, a robił to za jego plecami weterynarz ze swoich własnych pubudek, jak się okazało – czysto humanitarnych. Osobne postępowanie wobec kierownika o narażenia Miasta na straty zostało umorzone, zresztą te psy nie przedstawiały dla Miasta Legnica żadnej wartości, a wręcz na odwrót, były deficytowe. Finansowanie deficytowego zakładu świadczyło jednak o trosce Miasta o bezdomne psy.

Wszystko działo się pod należytym nadzorem Inspekcji Weterynaryjnej, Urzędu Miasta, kierownictwa Legnickiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, którego kierownik był członkiem. Wszyscy oni legitymują się pozytywnymi raportami z kontroli schroniska. Wyniki wszelkich kontroli musiały być pozytywne, bo warunki bytowe zwierząt w schroniskach ani ich los nie są unormowane przepisami, zatem nie mogą być przedmiotem kontroli porównującej stan normatywny ze stanem faktycznym. Skutecznie kontrolować schronisko można tylko pod innymi względami, np. prawa pracy, przeciwpożarowymi, bezpieczeństwa sanitaro-epidemiologicznego, itp.

Skoro nie ma norm, pozostają doraźne wrażenia i opinie. Każdy, kto wizytował schronisko, dostrzegał czystość i porządek. Kierownik dbał jak mógł, nawet osobiście zbijał budy dla psów. Lekarz weterynarii wprost poświęcała się ratowaniu zwierząt i miała zszargane nerwy. Dyrektor miejskiej spółki widział w szerokiej działalności schroniska przejaw dobrej współpracy z innymi gminami. Bardzo pozytywną opinię – co sąd odnotował w uzasadnieniu – wystawili legnickiemu schronisku także hycle. Wprawdzie nie przedstawili swoich raportów z kontroli schroniska, ale byli fachowcami obytymi w branży i bardzo interesowali się jego działalnością. Było to dla nich "jedno z najlepszych schronisk w Polsce".

Pozostawał jeszcze fakt, że w schronisku na potęgę (i nie do końca skutecznie) fałszowana była dokumentacja. Protokoły przyjęć będące podstawą do zapłaty z gmin były zawyżane, ewidencja psów zaniżana, a ich lewy rozchód "legalizowany" na wszelkie sposoby. Ale robiono to bez żadnego motywu, bezinteresownie i z czystego bałaganiarstwa, dlatego prokurator nikogo nie oskarżył.

Tylko miłośnicy zwierząt jak zwykle histeryzują, bo mają wygórowane mniemania o tym jak powinny być traktowane bezdomne psy, a tak naprawdę nikogo nie złapali za rękę na znęcaniu się. Tym bardziej na czerpaniu z tego zysków. I w ten sposób cel postępowania karnego został osiągnięty.

Skutki postępowania

Można też było zaobserwować uboczne skutki postępowania karnego. Pomimo, że nikt przecież nie popełniał żadnego przestępstwa, to jednak Miasto Legnica nagle zrezygnowało w przyjmowania bezdomnych psów na "własność", LPGK przestało "dobrze współpracować" z innymi gminami, a hycle starcili dobrą opinię o schronisku w Legnicy i od 2005 roku przenieśli swe interesy do Nowej Ligoty.

Usługi schroniska w Legnicy dla innych gmin:
2004:       1.324 psów z 45 gmin
2005: poniżej 100 psów z  9 gmin
2006:          20 psów z  4 gmin

W roku 2005 i 2006 Nowa Ligota skutecznie przejęła rolę schroniska w Legnicy, zginęło tam ok. 1.000 psów. Do czasu, gdy Straż dla Zwierząt odkryła tę metę w styczniu 2007 roku. Rozpoczęło się kolejne postępowanie karne i prokuratura znów broni przestępców. Zabawa w chowanego trwa dalej. Naturalnie wzrosły też stawki w tej grze i zyski, nawet przy mniejszym obrocie.

Postaramy się wkrótce poinformować opinię publiczną dokąd przeniosła się zorganizowana przestępczość urzędników przeciw bezdomnym zwierzętom w roku 2007.


przypisy

[1] oszacowanie na podstawie średniej ceny w województwie dolnośląskim w 2005 roku dla gmin korzystających z usług firm "Doog" i "Hart". Średnia wojewódzka za 2006 rok wyniosła 563 zł., a krajowa 601 zł. W tym sensie urzędnicy nie przepłacali za pozbywanie się psów, więc mogą śmiało spojrzeć w oczy podatnikom.