Fundacja dla Zwierząt | www.argos.org.pl

Kulisy 04.02.2005

Andrzej Chyliński

Bezkarność hycla

W Polsce co roku hycle wyłapują tysiące psów. Wiele z nich ginie bez śladu. Wymiar sprawiedliwości patrzy przez palce na ten brudny proceder.

Zdaniem Anny Rudnik, prezes warszawskiego okręgu Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, tylko jedna trzecia psów odłowionych przez hycli faktycznie trafia do schronisk.

- Są gminy, w których hycel złapał 20 psów, a do schronisk nie trafił żaden lub co najwyżej dwa - twierdzi Rudnik. - Co się z nimi stało? Przecież ktoś wyprowadza nasze społeczne pieniądze i nikt tym się nie interesuje!

W województwie mazowieckim gminy na wyłapanie i utrzymanie w schroniskach bezpańskich psów wydają około 5 milionów złotych. Jeśli tylko jedna trzecia z tych zwierząt trafia tam, gdzie powinna, to oznacza, że około trzech milionów złotych gdzieś się „rozpływa”.

- Wyłapywanie bezdomnych zwierząt stało się swoistą branżą przedsiębiorczości, półlegalną alternatywą dla opieki, wyjętą od początku spod ustawowego nadzoru nad ochroną zwierząt - twierdzi Tadeusz Wypych, którego pomysł opracowania projektu w tej sprawie wsparła Fundacja im. Stefana Batorego.

Kulawe prawo

Proceder oparty jest na dwóch kulawych i sprzecznych ze sobą ustawach: o porządku i czystości w gminach i o ochronie zwierząt.

- Na gminach ciąży obowiązek wyłapywania psów, ale te zlecają to firmom lub weterynarzom, którzy stają się hyclami - mówi Wypych. - Gminy płacą jednorazowo średnio około 600 złotych od sztuki, czasami na ryczałt.

W interesie gmin leży, aby bezdomne psy zniknęły jak najmniejszym kosztem. Urzędnicy nie interesują się, co się z nimi dalej dzieje, bo dla nich jest to jedyny sposób, by mieć problem z głowy.

Hycel, gdy złapie psa, powinien oddać go do schroniska. Płaci za to gmina na podstawie rozliczeń dostarczonych przez hycla. Część tych pieniędzy trafia do schronisk, którym gminy płacą za utrzymanie wyłapanych zwierząt. Czasami wszystkie pieniądze trafiają do tej samej osoby, bo wyłapuje ona zwierzęta i jednocześnie prowadzi schronisko. W interesie takich osób jest, aby mieć podpisanych jak najwięcej umów z gminami, a u siebie możliwie duży „przerób”.

- Rekordzista jest w Krzyczkach. Ma podpisane umowy z 15 gminami w województwie mazowieckim, choć mi przyznał się tylko do siedmiu - mówi Wypych. - Za to w schronisku w Wołominie jest miejsce dla 20 psów, a według danych inspekcji weterynaryjnej w 2003 roku przyjął tam 379. Właściciel tłumaczy się, że wydał do adopcji 291, padło 49, uśpił 37, a dwa mu uciekły. Ale w te 291 adopcji nigdy nie uwierzę.

Pieniądze, które dostają schroniska od gmin za wyłapane psy, są niewielkie. Zazwyczaj jest to jednorazowo kilkaset (200-300) złotych, które musi wystarczyć na całe życie psa. Tylko nieliczne gminy, na przykład Nasielsk, płacą „dniówkę” (6 złotych) za każdego psa. Takie zwierzęta mają większą szansę na przetrwanie w twardej rzeczywistości, bo ich utrzymanie po prostu się opłaca.

Kto liczy psy?

Wydawałoby się, że bezdomnych psów nikt nie liczy i interes jest jak perpetuum mobile. Ale okazało się, że psy - te odłowione przez hycla - są liczone i to w dwóch miejscach. W gminie i schroniskach, gdzie zagląda także Inspekcja Wetenaryjna.

- Napisałam pisma do wszystkich gmin oraz schronisk, z którymi miały one podpisane porozumienia - mówi Wypych. - Gminy prosiłem o dane dotyczące ilości wyłapanych psów, a schroniska o podanie ilości psów, które do nich trafiły. Gdyby wszystko było w porządku, liczby powinny być takie same. Wychodzą jednak braki, a psy, jak ginęły bez śladu, tak giną.

Nie tylko na papierze. Także w rzeczywistości.

Tak jak Misiek, czarno-biały kundelek, którego ktoś wyrzucił z pędzącego samochodu na przystanku PKS w Karczewie. Pies siedział tam, czekając na swego pana przez tydzień. Zauważyła go „psia mama” Małgorzata Kapustka i zaczęła go dokarmiać. Któregoś dnia pies zrozumiał, że nie ma co dłużej czekać i poszedł między bloki za swoją żywicielką. Kobieta wraz z przyjaciółką Bogumiłą Wojnarowicz zrobiły mu posłanie pod klatką schodową.

Minął rok. Nie na wszystkich osiedlach ludzie lubią takie podwórkowe psy, dlatego do burmistrza trafiły skargi od mieszkańców. Ten więc wysłał pod wskazany adres hycla. Pies dał mu się złapać i trafił do schroniska w Celestynowie. Kapustka jednak tak polubiła psa, że pojechała do schroniska i przywiozła go z powrotem.

- Choć bardzo chciała, żeby ten pies został u niej w domu, on był bardzo nieufny i natychmiast uciekał - opowiada Wojnarowicz. - Wolał podwórko, niż cztery ściany.

W czerwcu ubiegłego roku, gdy Kapustka wyszła już do pracy, przyjechał ten sam hycel i po raz drugi zabrał psa. Kapustka, gdy wróciła, zobaczyła, że nie ma psa, a w skrzynce było dla niej aviso.

„Pani Kapustka, proszę usunąć psa spod klatki” - napisał burmistrz, uznając tym samym, że pies nie jest bezpański, a do kogoś należy!

- Ale burmistrz nie czekał, aż list do mnie dojdzie i przysłał hycla - mówi Wojnarowicz.

Kobiety znowu pojechały do Celestynowa, ale okazało się, że Miśka tu nie przywieziono. Zaczęły więc go szukać i po kilku dniach dowiedziały się, że został zawieziony do schroniska w Chrcynnem.

- Zadzwoniłyśmy do hycla, żeby nam tego psa przywiózł z powrotem, ale ten powiedział nam, że właściciel schroniska nie ma zgody na wydanie nam go od burmistrza Karczewa.

Kapustka i Wojnarowicz poszli więc do burmistrza, a ten skierował ich do naczelnika.

Naczelnik Czerniak powiedział: „Pies był bezpański i można zrobić z nim, co się chce. Pisma nie wydam, a wy tego psa nie wydostaniecie”.

Wojnarowicz zadzwoniła do schroniska w Chrcynnem.

- Jakaś pani powiedziała mi, że „ten czarno-biało piesek spod klatki to już nie żyje” - relacjonuje Wojnarowicz. - Nie wierzyłam, więc w wkrótce zadzwoniłam znowu. Tym razem mówił mężczyzna: „Jest, czuje się świetnie, ale nie wydamy go, chyba że burmistrz da zgodę”. Burmistrz jednak nie chciał zmienić zdania. Tak minęły dwa tygodnie. Wojnarowicz spróbowała więc jeszcze raz zadzwonić do schroniska i zaskoczona usłyszała: „Piesek bardzo tęskni, proszę po niego przyjechać”.

- Wiedziałam jednak, że stało się coś złego, dlatego, gdy przyjechałam do schroniska, nie mówiąc, o którego psa mi chodzi, obejrzałam wszystkie - mówi Wojnarowicz. - Miśka nie było!

Wybuchła awantura, którą zakończyła wizyta policji.

Schronisko w Chrcynnie, należące do Fundacji „Centrum Ochrony Środowiska”, prowadzi Krzysztof Łukaszewicz. Ma dokumentację zwierząt (ze zdjęciami), które do niego trafiły. Wie, które zostały adoptowane, które uciekły, a które zdechły lub ze względu na stan zdrowia trzeba było je uśpić.

- Do tak dokładnego prowadzenia tych spraw zmusiły mnie liczne kontrole - przyznaje Łukaszewicz i dodaje: - Między schroniskami jest teraz wojna o umowy z gminami, a ponieważ te coraz chętniej podpisują je ze mną, dlatego jest na mnie nagonka. Inne schroniska też nie miały i pewnie do dziś nie mają pełnych dokumentacji, a nikt się ich nie czepia.

Łukaszewicz sprawę czarno-białego psa przywiezionego z Karczewa pamięta doskonale. Ma nawet dokumenty. - Nim ta pani do mnie przyjechała, pies został w międzyczasie zaadoptowany - mówi Łukaszewicz. - Potem jednak ten pan odwiózł go nam, ale na szczęście znowu ktoś się nim zaopiekował. Można sprawdzić...

Jedziemy i sprawdzamy. Rozmawiamy z właścicielami wesołego kundla, który prócz tego, że jest czarno-biały, raczej nie pasuje do opisu podanego przez Wojnarowicz. Robimy zdjęcie psu i pokazujemy je Wojnarowicz.

- To nie on! - denerwuje się kobieta, która przez chwilę miała nadzieję, że dokarmiany przez nią kundel jednak żyje. - Ja już wtedy wiedziałam, że Misiek nie żyje... - urywa Wojnarowicz.

Uśpione przez hycla

Co się stało z Miśkiem i wieloma innymi psami, po których ślad zaginął? Część z nich nigdy nie obudziła się po środkach usypiających, które zaaplikował im hycel.

Ile?

- Jeden z weterynarzy, który zajmuje się także wyłapywaniem, przywiózł mi około 300 psów - podaje przykład Łukaszewicz. - Z tego 50 nie obudziło się. On potrafi przywieźć poupychane w samochodzie po kilka sztuk na raz.

Zdechłego psa trzeba zutylizować. Ale to kosztuje kilkadziesiąt złotych od sztuki, a jak pies jest duży, to i ponad sto. Nie wszyscy mają ochotę wydawać te pieniądze, więc zakopują zwierzęta gdzieś w lesie lub wyrzucają nocą na drogę.

Jednak większość psów przeżywa spotkanie z hyclem. Jeżeli są młode, zdrowe i wesołe lub agresywne, czyli potencjalnie jest spora szansa, że ktoś je zaadoptuje, mogą czuć się „bezpiecznie”. Pozostałe z reguły dostają łopatą w łeb. Bo tak jest najtaniej!

Ale manko w psich rachunkach, robionych tylko na podstawie danych z gmin i schronisk, nie oznacza czasami wcale, że psów ubyło. Jest bowiem jeszcze jeden sposób - humanitarny.

- Hycel ma umowę z jedną gminą na wyłapanie psów - mówi człowiek, który pracę hycla zna od podszewki. - Trzyma je u siebie i gdy ma już dziesięć, wywozi do lasu w sąsiedniej gminie i wypuszcza. Gdy zrobi tak kilka razy, ktoś w gminie dostrzega „problem bezpańskich psów” i szuka skutecznego hycla. Dzwoni do sąsiedniej gminy i tam dostaje właściwy telefon. Oczywiście nie wie, że do człowieka, który mu tych psów nawpuszczał. W ten sposób na jednym psie można zarobić dwa razy, a czasem nawet trzy! I nie trzeba go zabijać.

Trudno znaleźć artykuł, na podstawie którego można dobrać się do skóry ludziom, kręcącym interesy na bezdomnych psach. Anna Rudnik oskarżyła schronisko w Chrcynnem o znęcanie się nad zwierzętami, ale prokurator rejonowy w Pułtusku Jolanta Świdnicka umorzyła śledztwo. Choć w uzasadnieniu napisała między innymi: „... W sprawie ujawniono rozbieżności pomiędzy deklarowaną przez fundację ilością przyjętych zwierząt do schroniska, a danymi uzyskanymi z Urzędów Gmin. Tym samym niewiarygodne są dane Fundacji w zakresie ilości zwierząt, które opuściły schronisko i są one zaniżone. W świetle zgromadzonych dowodów nie możliwym jest ustalenie przyczyn powyższych rozbieżności...”.

- Chyba nie będę składała nawet odwołania w tej sprawie, bo widzę, że prokuratura nie jest zainteresowana wyjaśnieniem tej sprawy - potrząsa głową rozgoryczona i zbulwersowana Rudnik.

Tymczasem swoją pracę kończy już Wypych. Zarys mapy „hyclowania” dla województwa mazowieckiego za okres 2003/2004 ma prawie gotowy.

- Do prokuratury złożyłem już trzy zawiadomienia o przestępstwach porzucenia psów i nie realizowania zadań własnych gmin współpracujących ze schroniskami - mówi Wypych. - W schronisku w Chrcynnem manko dotyczy od 174 do 421 psów, Krzyczkach - 125 i Ostrowii Mazowieckiej - 283. Wszystko oparte jest na dokumentach, których nie można podważyć. Zadaniem prokuratury jest teraz wskazać winnych.

Łukaszewicz broni się, że Wypych oskarża go tylko na podstawie cyfr, a nigdy nie był u niego w schronisku.

- Może te wszystkie psy, których nie może się doliczyć, ulotniły się z Celestynowa, a nie ode mnie?!

Anna Rudnik jednak w to nie wierzy. - Choć jestem prezesem okręgowego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, mam zakaz wstępu do schroniska w Chrcynnem - mówi Rudnik. - Pan Łukaszewicz mówi, że to jego teren prywatny i może tam wpuszczać kogo chce.

Wypych też już dostał z prokuratury w Pułtusku postanowienie o umorzeniu dochodzenia, gdzie w uzasadnieniu napisano „wobec braku ustawowych znamion czynu zabronionego”.

- Takie decyzje tylko są zachętą dla hycli - kwituje Wypych. - Ale ja napisałem zażalenie.

Ustawa, która powstała w 1997 roku (reaktywowała w Polsce instytucję hycla, zdelegalizowaną w 1958 roku) jest bublem. W województwie mazowieckim około połowy gmin angażujących hycla ma uchwały o zasadach wyłapywania psów (które też są niezgodne z ustawą) a połowa nie.

W Sejmie trwają prace nad zmianą ustawy o której zwolennicy i przeciwnicy instytucji hycla wiedzą, że nie spełnia swego zadania.

- Jednak bez zapału - jak powiedział nam jeden z ekspertów. - Podczas posiedzenia komisji zajmującej się tą sprawą po godzinie okazało się, że większość posłów już gdzieś sobie poszła.