Fundacja dla Zwierząt ARGOS | www.argos.org.pl

Wyrok w sprawie schroniska w Krzyczkach

Dnia 5 marca 2010 r. zapadł wyrok w głośniej sprawie schroniska dla bezdomnych zwierząt w Krzyczkach k/Nasielska. Prezes Fundacji Eko-Fauna, kierowniczka schroniska i lekarz weterynarii zostali uznani winnymi wszystkich zarzucanych im czynów. Udowodniono to, co najtrudniejsze, czyli znęcanie się nad zwierzętami w ramach regularnie i publicznie prowadzonej działalności. Dowiedzenie tego nie było by możliwe bez długotrwałego zaangażowania licznych osób prywatnych i organizacji ochrony zwierząt, dla których Krzyczki stały się wręcz symbolem odrażającej patologii. A więc jest sukces i satysfakcja dla oskarżycieli.

Gdy na sprawę Krzyczek spojrzeć szerzej — sprawa ma się odmiennie. Nie jest to ani przełomowy, ani pierwszy taki wyrok w Polsce. W ostatnich latach sądy uznały za winnych znęcania się nad zwierzętami kierujących schroniskami w Białymstoku (2006), Nowej Ligocie (2008) i Orzechowcach (2009). Sędzono i uniewinniono w przypadku Legnicy (2007). Postępowań przygotowawczych w takich sprawach jest wiele, ale trafiają do sądów tylko wtedy, gdy są dostatecznie nagłośnione i budzą szersze zainteresowanie. A wtedy oskarżeni (i zwykle uznawani za winnych) są tylko bezpośredni wykonawcy.

W dziesiątkach podobnych przypadków, prokuratura odmawia wszczynania postępowania lub wszczęte umarza. Głównie dlatego, że zapewnianie bezdomnym zwierzętom opieki jest zadaniem publicznym, regulowanym licznymi przepisami, finansowanym przez wójtów i burmistrzów, a do tego osobno nadzorowanym przez rządową inspekcję. Dotyczy więc odpowiedzialności wielu urzędników i dużych pieniędzy. Nie tylko tych dla wykonawców. Przede wszystkim tych pieniędzy, które gminy musiały by wydać na rzeczywiste rozwiązywanie problemu bezdomnych zwierząt i na prawdziwą opiekę nad aktualnie bezdomnymi. A to zwykle wykracza poza intencje i kompetencje urzędników, poza klarowność przepisów i rzetelność nadzoru oraz poza zainteresowanie administracji rządowej. W tej sytuacji, pokątną likwidacją bezdomnych zwierząt mogą przelotnie interesować się tylko media. Prokuratura jest po to, by urzędowo tym się nie interesować.

Wyrok na wykonawców gminnej opieki nad zwierzętami w Krzyczkach zapadł po ośmiu latach od powstania schroniska i po niemal sześciu latach od pierwszego zawiadomienia o przestępstwie, gdy jeszcze świadczyło ono usługi tylko dla trzynastu gmin. Już pięć lat przed obecnym wyrokiem prokuratura miała dowody, że dokumenty o adopcji setek zwierząt rocznie są sfałszowane, a jeszcze więcej zwierząt jest przyjmowanych poza ewidencją. W szczytowym okresie schronisko przerabiało rocznie do tysiąca psów z trzydziestu gmin. Zostało zamknięte dopiero dwa lata temu. Nie dlatego, że zadręczało te zwierzęta na śmierć, ale dlatego, że nagle przestało spełniać wymogi sanitarne (np. wylewka betonowa na podwórzu miała spękania, w których mogły gromadzić się odchody zwierząt). Zleceniodawcy całego procederu pojawili się w akcie oskarżenia w roli ofiar wyłudzenia pieniędzy z powodu kilku źle wystawionych faktur dla dwóch gmin, dotyczących łącznie 32 psów. Faktur, których zresztą Fundacja nie miała prawa wystawiać a urzędy gmin przyjmować – jak to ustalono w innym postępowaniu.

Z tego punktu widzenia, miłośnicy zwierząt nie mają powodu do żadnej innej satysfakcji, niż ta sprzed dwóch lat, gdy ten duży ośrodek likwidacji psów przestał działać. Satysfakcji o tyle wątpliwej, że te same interesy, w niezmienionym kształcie, przeniosły się do innych schronisk w województwie, do nowych miejsc, np. takich jak "przytuliska" Ewy Biedrzyckiej, oraz poza województwo.

Postępowanie karne w sprawie schroniska w Krzyczkach nie spełniło swoich celów. Sprawcy nieznanego losu tysięcy zwierząt, opiekę nad którymi opłacono z publicznych pieniędzy, nie zostali wykryci. Nie został ujawniony mechanizm przestępstwa, a zwłaszcza rola zleceniodawców i organów nadzoru. Postępowanie karne nie zapobiegło przestępstwom (np. w latach 2006-2008 w tych samych Krzyczkach), a rozstrzygnięcie sprawy nastąpiło z rażącą zwłoką. Dość powiedzieć, że gotowy akt oskarżenia czekał w sądzie niemal rok na samo jego odczytanie.

Sprawa Krzyczek, tak jak wiele podobnych do niej w całej Polsce, miała nie trafić z prokuratury na wokandę. Jeszcze w kwietniu 2005 r. Sąd Rejonowy w Pułtusku utrzymał w mocy postanowienie prokuratury o umorzeniu postępowania (potem przyszło mu sądzić winnych znęcania się w tym właśnie okresie).

To że sprawa jednak trafiła na wokandę sądu, było tylko "wypadkiem przy pracy". Gdy po latach bezskutecznych działań prawnych, miłośnicy zwierząt zorganizowali w dniu 10 czerwca 2006 roku regularne "najście" na schronisko, organy państwa gotowe były dać odpór. Komendant miejscowej policji zdecydowany był rozpędzić zbiegowisko i meldował przez telefon, że "te kurwy znowu tu przyjechały" (co uwieczniono w nagraniach). To wywołało po drugiej stronie konfliktu również telefon — tyle, że akurat do znacznie wyższego urzędnika. Momentalnie sprawy zaczęły się toczyć w przeciwnym kierunku. Odkopano zwłoki, zaczęto zabezpieczać dowody, zatrzymano kierownictwo schroniska, a w następnych dniach liczne kontrole zaczęły pisać w protokołach zupełnie co innego niż dotąd. To, że ktoś musi okazać się czegoś winny, stało się nagle tak jasne, jak przedtem było to, że nikt nie jest winny niczego.

W wyroku wydanym po niemal czterech latach, określono dokładnie kto był wtedy winny i czego. Ostateczny wynik całego postępowania jest zgodny z wynikami innych postępowań. Na przykład tym, że niewinny jest Prezydent Pruszkowa — największy dostawca zwierząt do Krzyczek w latach 2006 i 2007. W osobnym postępowaniu ustalono bowiem, że choć jego umowy z Fundacją Eko-Fauna zawierane były wbrew ustawie o ochronie zwierząt i o zamówieniach publicznych, to jednak Prezydent nie popełnił przestępstwa, bo jego działanie było zgodne z interesem publicznym. Było bowiem "nakierowane na osiągnięcie konkretnych celów w zakresie szeroko rozumianej ochrony środowiska". Takim to eufemizmem prokuratura nazwała zadręczanie zwierząt na śmierć w Krzyczkach. Podkreśliła też, że Prezydent nie miał alternatywy, bo nikt inny nie chciał się tego podjąć.

Wyrok w sprawie kierownictwa schroniska w Krzyczkach ostatecznie sprząta scenę po tamtym "wypadku przy pracy" i umacnia niezbędną urzędnikom jasność co do reguł dalszej gry.