Fundacja dla Zwierząt ARGOS | www.argos.org.pl

"Niedźwiedź"
organizacją pożytku publicznego?

styczeń 2008

Fundacja "Niedźwiedź", finansująca schronisko w Korabiewicach, stara się o status organizacji pożytku publicznego.

W tym samym czasie ze schroniska wychodzą dramatyczne doniesienia o tym, że zgromadzona tam rekordowa ilość 800 psów głoduje, bo jest karmiona tylko dwa razy w tygodniu zepsutymi kurzymi łapkami, psy bez bud zamarzają, wiele jest chorych i wycieńczonych, a ponadto mnożą się, gdyż nie ma warunków ani pieniędzy na sterylizację. (np. audycja radiowa 19.12.2007, relacje wolontariuszy na forach internetowych).

Nasuwa się pytanie, czy "Niedźwiedź" zasługuje na powszechne wsparcie dlatego, że działa tak dobrze i pożytecznie – a więc po myśli ustawodawcy, który dał możliwość odpisu 1% podatku na OPP. Czy raczej dlatego, że działa tak źle – więc darczyńcy mogli by swym 1% podatku uratować te zwierzęta?

Niestety – ani jedno ani drugie założenie nie jest prawdziwe. "Niedźwiedź" nie działa dobrze, a darczyńcy nie uratują tych zwierząt.

W kwietniu 2012 r. schronisko przejęła Fundacja Viva! Obecnie nie ma podpisanych zadnych umów z gminami. Przeciwko Magdalenie Szwarc i kilku byłym pracownikom został skierowany do sądu w Żyrardowie akt oskarzenia w sprawie o znęcanie się nad zwierzętami. Waldemar Grodecki jest w tym samym sądzie oskarżony o groźby karalne wobec wolontariuszek schroniska. Aktualne informacje o działaniu schroniska można znaleźc na stronie www.schronisko.info.pl

Czarna dziura

O Fundacji nie można powiedzieć że działa dobrze bo nigdy nie publikowała sprawozdań z osiągania wymiernych celów. Zawsze głosiła wyłącznie motyw. Bezwarunkowego przyjmowania i przytulenia do serca każdego bezpańskiego psa.

Ale gdy pies nie jest jeden, ani nawet nie jest ich dziesięć, tylko osiemset, to między motywem przygarnięcia go do serca a wynikami działania takiego zakładu pojawia się przepaść. W normalnych przypadkach, ta przepaść powinna być wypełniona dobrze zorganizowanym i odpowiedzialnym działaniem. W przypadku "Niedźwiedzia" nie wypełniła się niczym. Pozostała ogromną czarną dziurą w której giną psy i gminne pieniądze na opiekę nad nimi. Nad nią zaś wnosi się strzelisty gmach poświęcenia Fundatorki i zapierający dech rozmach jej przedsięwzięcia – osobistej opieki na 800 psami w spartańskich warunkach na pustkowiu.

Taka konstrukcja okazała się nadspodziewanie trwała. Czarnej dziury nie odsłonią żadne liczby, statystyki i dokumenty. Nawet zeznanie Fundatorki o otruciu połowy stanu schroniska w 2005 roku. Każdy, kto tam był, widział i rozmawiał z nią, wzruszy ramionami i powie – "niemożliwe".

Prześledzić los psów można by tylko na podstawie ewidencji. A tej nie ma, bo nawet doraźnie przeliczyć psów nie ma jak. Nie może być ewidencji, bo poświęcenie Fundatorki polega także na tym, że nie ma w schronisku ani mieszkania, ani biura z telefonem i komputerem. Bo wszystko jest dla zwierząt. Pozostaje wierzyć Fundatorce, że po prostu osobiście rozpoznaje i tuli do serca każdego z tych ośmiuset psów.

Sielanka

Wolontariusze, dziennikarze i zwykli miłośnicy zwierząt od lat kształtowali sielankowy obraz idealnego schroniska, położonego na rozległych łąkach, z różnymi zwierzętami (niedźwiedzie, wilczyca, konie) – jakże innego od bezdusznych i ciasnych schronisk miejskich. W centrum obrazu stała Fundatorka z jej historią, a zwłaszcza jej imponującą walką o los niedźwiedzi cyrkowych. Opisywano jej dokonania i przelewano na papier jej wizje, czasami dopisując z rozpędu, że schronisko utrzymuje się wyłącznie z darowizn ludzi dobrej woli – bo to bardzo pasowało do obrazu.

Mankamentów czy wręcz nędzy tego schroniska nikt nie ukrywał w złej wierze. Raczej z nadmiaru dobrej wiary, tym goręcej apelowano o pieniądze, dary i adopcję zwierząt. Korabiewice stały się nieomal symbolem żywego serca w bezdusznym świecie. Wiosną 2004 Stowarzyszenie "Empatia" zaapelowało, by płyty i styropian, użyte do zabezpieczenia witryn sklepowych podczas obrad szczytu gospodarczego w Warszawie, podarować Korabiewicom na budy dla psów. Media były zachwycone takim apelem (przy okazji wielu ludzi dowiedziało się o Korabiewicach), ale ostatecznie nie było komu bud wykonać. Latem tegoż roku tygodnik "Polityka" wydrukował obszerny artykuł o Magdalenie Szwarc. Jej portret wypadł ciepły i smutny, ale nie wnikał w ekonomię zakładu opieki dla 573 psów (jak wówczas raportowała właścicielka).

Cierpienie

Tymczasem rozbieżności między danymi ze schroniska a danymi z gmin, co do ilości przyjmowanych zwierząt, rosły co najmniej od 2003 roku. Ekonomię schroniska trzymał w swych rękach Waldemar Grodecki, który wyłapywał psy dla wielu gmin i przywoził je do Korabiewic płacąc po 250 złotych za przyjęcie sztuki. Resztę zatrzymywał za swoją usługę. Fundatorka targowała się z nim i klęła go, ale brała wszystko, bo to było główne źródło dochodów. Prawdodopodobnie także wystawiała mu pokwitowania dla gmin in blanco, bo tylko tym można wyjaśnić różnicę danych z gmin z raportami Inspekcji ze schroniska. Czy i ile psów Grodecki wyłapał tylko "na papierze" – tego nie będziemy wiedzieć, bo prokuratura dała wiarę liczbom z gmin. Prawdopodobnie Magdalena Szwarc zeznała w prokuraturze nieprawdę, co do bilansu psów w 2005 roku (potwierdzającego dane z gmin), bo chyba jednak nie wytruła połowy schroniska. Cokolwiek kto zeznał, trzeba niestety przyjąć, że wszystkie albo większość kwitowanych przez Fundację psów to były psy realnie wyłapane przez Grodeckiego.

Tak naprawdę, Korabiewice były schroniskiem Grodeckiego, bo tylko on był dla właścicielki wspólnikiem i tylko od niego była faktycznie zależna. Kolejne zarządy Fundacji przychodziły i odchodziły. Fundatorka zmieniała je i nie ufała im, bo dla nich schronisko było punktem wyjścia by robić coś innego i inaczej niż ona. Przecież nikt nie zamieszkał z nią na odludziu w Korabiewicach i nie poświęcił się tym zwierzętom razem z nią.

Jeśli nikt inny prócz niej nie chciał się poświęcić, to poświęcić musiały się same psy. Przeciętnie trzy dla jednego. Taka bowiem rysuje się proporcja korabiewickich psów o nieznanym i znanym losie. Przynosiło to Fundatorce dodatkowe cierpienie. Gdy w 2005 roku pokazałem jej dokumenty z liczbami i spytałem wprost – odmówiła odpowiedzi, sugerując, że to jej osobista, bolesna tajemnica. Nie zaprzeczyła, że los tych zwierząt jest nieznany, nie jest przecież cyniczną oszustką, ani nie znieczuliła się alkoholem jak Marzena Sobańska z Nowej Ligoty.

Oświetlony medialnym blaskiem ołtarz, na którym Fundatorka składa ofiarę swego cierpienia, doskonale służył polityce gmin, które za pomocą Grodeckiego łatwo pozbywały się kłopotu ze zwierzętami i nakręcały rekordowy przerób schroniska. Burmistrz Grodziska Mazowieckiego, pytany na forum internetowym gminy o konkrety co do losu zwierząt i pieniędzy, zamiast odpowiedzi powołuje się na doskonałą opinię schroniska i odsyła na jego stronę internetową, gdzie oczywiście też żadnych konkretów nie ma.

Pułapki

Tak jak Fundatorka wpadła w pułapkę gminnego finansowania schronisk od przyjętej sztuki, tak miłośnicy zwierząt wpadli w pułapkę własnych tworów z dziedziny "public relations". Łatwiej było wykreować sielankową wizję schroniska, głosić ratowanie wszystkich zwierząt, niż tak liczyć psy i pieniądze by miały rzeczywistą opiekę.

W skład pierwszego zarządu firmującego działalność Fundatorki weszli ludzie "z branży": Wiesław Gotlib - prezes, Elżbieta Stachowicz - wiceprezes, Stefan Haruszewski - sekretarz, Irena Jarosz, Ewa Gontarek. W 2004 roku Fundatorka wybrała nowy zarządu z młodzieży wywodzącej się z wegetariańskiego Stowarzyszenia "Empatia": Cezary Wyszyński - prezes, Aleksandra Dembska - wiceprezes, Partycja Kazała - sekretarz, Magdalena Szwarc, Filip Barche. Tego ostatniego zastąpiła w tym samym roku Viktorija Radulović. Powierzenie Fundacji grupie młodych, energicznych ludzi mogło budzić tylko najlepsze oczekiwania.

Po dwóch latach młodzież po cichu rezygnuje. Paradoksem jest, że miłośnicy zwierząt w zarządzie wiernie naśladowali sposób działania Fundatorki. Ostatecznie poróżnili się z nią wyłącznie o punkt widzenia – z tej czy tamtej strony płotu. Ona dalej uważa, że przez samo przyjęcie do schroniska ratuje się zwierzęta, a dla nich bardziej oczywiste było ratowanie zwierząt ze schroniska.

Pożytek

Skoro prokuratura przyjęła do wiadomości bilans losu zwierząt za 2005 rok sporządzony przez Fundatorkę i nie dopatrzyła się w takiej działalności śladów przestępstwa, to czy może to być działalność pożytku publicznego?

Może, o ile pożytku publicznego upatrywać w tym, co leży w interesie urzędników. W poniechaniu ograniczania źródeł niepotrzebnych zwierząt na rzecz ich łatwego upychania gdziekolwiek, gdzie mogą zniknąć lub powoli zdychać pod szyldem zakładu o świetnej opinii, zasilanego serdecznymi darowiznami. W ten sposób urzędnikom pozostają czyste ręce i pieniądze, a miłośnicy zwierząt mogą się zająć zbieraniem pieniędzy szantażując publiczność stanem swoich (bo już nie gminnych) zwierząt. Albo uczynią z tego bolesne tajemnice chowane we własnych sercach, by nie pozbawić się dostępu do zwierząt i możliwości ratowania.

Niska jakość przepisów prawa pozwala zaliczyć do sfery pożytku publicznego zwykłego rakarza, który prowadzi działalność gospodarczą usuwania martywch a przy okazji także jeszcze żywych zwierząt. Bowiem przepisy ustawy o ochronie zwierząt odsyłają do przepisów o utylizacji, a w ich ramach do tzw. "prowadzenia schronisk". Argument, że "prowadzenie schronisk" to nie to samo, co "ochrona zwierząt" zaliczona do sfery OPP, nie mieści się w głowie normalnych ludzi. Tych samych, którzy spojrzą na poświęcenie Fundatorki i powiedzą – "to niemożliwe".

Status OPP ma Fundacja Centrum Ochrony Środowiska, prowadząca schronisko w Chrcynnie, ma go TOZ prowadzący schronisko np. w Chorzowie, czemu nie ma go mieć "Niedźwiedź"? Zadbano już o uzupełnienie statutu Fundacji o zapis o "prowadzeniu schronisk" i o działalności gospodarczej.

Równowaga

Nie da się uratować zwierząt z Korabiewic pieniędzmi darczyńców, bo położenie zwierząt nie jest spowodowane brakiem dochodów Fundacji. Godząc się na haniebną stawkę 250 zł za przyjętego psa, Fundcja mnoży ją o tyle, że jednak zostaje jej kilkakrotnie mniej psów niż to gminom pokwitowała i za które wzięła pieniądze. Z punktu widzenia psów, które jednak żyją w schronisku, istotne jest natomiast, jak i na co Fundacja wydaje pieniądze. Ale o tym nie możemy mieć żadnego pojęcia, bo Fundacja nie publikuje sprawozdań.

Jeśli psy rzeczywiście tak głodowały jak to opisano, to może dlatego, że nie było komu pojechać po 1,5 tony odpadów mięsnych do pobliskiej Rawy Mazowieckiej, nie ma gdzie mięsa przechować, gotować, rozdzielać. Jeśli psy chorują i rozmnażają się, to głównie dlatego, że schronisko zaiwestowało w ziemię i boksy zamiast w gabinet lekarski i izolatkę na opiekę po sterylizacji. Generalnie zaś dlatego, że skoro Fundatorka postawiła raczej na ilość niż na jakość, to ani pieniądze, ani zarządy Fundacji ani pełni poświęcenia wolontariusze tego nie zmienią. Fundatorka zaś trzyma się swej wizji:

... Ja chcę tu jeszcze dokupić ziemi i zrobić oddzielne pasy dla psów, dla koni i całkiem oddzielny dla niedżwiedzi. Bo ich będzie przybywać ...
[dajmudom.pl]

Jednak nie będzie przybywać i prawdopodobnie nie przybywa. Liczba 800 żywych psów, o jakiej ostatnio mowa, może być nawet dwukrotnie zawyżona, bo Fundatorka zawsze chętnie ją zawyżała, a mało kto liczył. Doświadczenie z podobnych miejsc dowodzi, że ograniczeniem dla ilości zwierząt jest nie tyle miejsce, warunki czy nawet karma, co jakość ludzkiej pracy i troski. Poniżej pewnej granicy zostawione sobie zwierzęta mrą lub zagryzają się w tempie, które szybko przywraca stan równowagi.

Taki mechanizm samoregulacji nie dotyczy jednak zbiorowych emocji ludzi ani ich bohaterskich wizji.

Tadeusz Wypych
styczeń 2008