Fundacja dla Zwierząt | www.argos.org.pl

Schronisko w Legnicy

dokumenty:


postępowanie:

  • kwiecień 2005 – zawiadomienie o przestępstwie

    Doraźna kontrola schroniska w Legnicy przeprowadzona w końcu 2004 roku przez Urząd Miejski wykazała, że schronisko to jest największą w Polsce rzeźnią bezdomnych psów, bo zginęło w nim w ubiegłym roku co najmniej tysiąc psów czyli 77% przyjętych. Większa liczba bezwzględna psów zginęła tylko w trzy razy większym schronisku w Łodzi.

    Skrupulatna kontrola dokumentacji i inwentaryzacja wykazały, że ogłaszane dotąd dane oraz wyniki rutynowych kontroli (w tym Inspekcji Weterynaryjnej) nie opierały się na dokumentacji ani tym bardziej na rzeczywistości. Ilość psów przyjętych i uśmiercanych była zaniżana, ilość wydanych - zawyżana, a ponadto los setek zwierząt jest nieznany.

    Średniej wiekości schronisko w Legnicy (90 miejsc) wyspecjalizowało się w likwidacji psów dostarczanych głównie z województwa dolnośląskiego przez hyclowskie firmy "Hart" ze Świebodzina i "Doog" z Jawora. Stałe umowy z gminami i doraźne zlecenia opiewają na standardową, 14-dniową opiekę (tzw. "kwarantannę") po której psy atrakcyjne są sprzedawane a reszta uśmiercana. Dzięki szybkiej rotacji schronisko nie jest przepełnione, a śmiercią własną zdążyło w 2004 roku paść tylko 2% przyjętych zwierząt.

    Dlatego, pomimo zapisywanej w umowach nadzwyczaj wysokiej dziennej stawki utrzymania psa (14 złotych), usługi likwidacji zwierząt dla gmin i hycli oferowane są za przystępną cenę 196 złotych od sztuki. W każdym razie na "usługach z tytułu prowadzenia schroniska dla bezdomnych zwierzat" miasto zarabia.

    Zarabia też na sprzedawaniu psów, bo urzędnicy w Legnicy konsekwentnie bojkotują ustawę o ochronie zwierząt, z której wynika, że zwierzę bezdomne nie ma ustalonego właściciela, zatem nie może być przedmiotem handlu. Zresztą całą umowę o prowadzenie schroniska Urząd Miasta Legnicy zawarł ze swoją spółką, Legnickim Przedsiębiorstwem Gospodarki Komunalnej, na podstawie prawa powielaczowego z 1961 roku, wręcz nakazującego uśmiercanie psów po 14 dniach pobytu w schronisku. ("Wytyczne w sprawie uregulowania zagadnienia bezpanskich psów i kotów na terenie miast").

  • maj 2006 – wyłączenie i umorzenie postępowania przeciw urzędnikom gminnym (uzasadnienie prokuratury i komentarz)
  • paździenik 2007– proces kierownictwa schroniska przd Sądem Rejonowym w Legnicy zakończył się 29.10.2007 uniewinnieniem od zarzutu znęcania się nad zwierzętami.

    wyrok z uzasadnieniem

     


Relacja z procesu kierownictwa schroniska przd Sądem Rejonowym w Legnicy:

  • 30 sierpnia 2006 – początek procesu przeciwko kierownikowi schroniska i lekarzowi weterynarii.

    Sąd nie przychylił się do naszego wniosku o zwrócenie sprawy prokuraturze celem uzupełnienia postępowania także o działanie urzędników miasta Legnica, kierowników Legnickiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i 46 wójtów/burmistrzów gmin, które przekazywały swoje zwierzęta bezdomne do schroniska.

    Odczytano akt oskarżenia, z którego wynika, że kierownik schroniska znęcał się nad zwierzętami trzymając je w niewłaściwych warunkach, systematycznie przepełniając schronisko. Przez zaniechanie nadzoru dopuszczał i ułatwiał działanie lekarza weterynarii, który systematycznie i na dużą skalę uśmiercał zwierzęta bez powodu.

    Z aktu oskarżenia nie wynika jednak nic, co dawało by wyobrażenie o motywach owego przepełniania i uśmiercania. Akt oskarżenia zawiera za to stwierdzenie, że kierownictwo przedsiębiorstwa gminnego prowadzącego schronisko o niczym nie wiedziało, a nawet napominało kierownika by nie przepełniał.

    Rozprawa została odroczona do 11 października, gdyż jak dotąd ani prokuraturze sądowi ani udało się zapewnić nam dostępu do akt sprawy.

  • 11 października 2006 - rozprawa odroczona z powodu niestawiennictwa oskarżonego Stanisława Celocha
  • 30 listopada 2006 - rozprawa odroczona z powodu niestawiennictwa obrońcy oskarżonej Danuty Pawłowskiej-Fiedkiewicz
  • 11 stycznia 2007 – zeznania oskarżonego kierownika schroniska, Stanisława Celocha

    Oskarżony nie przyznał się do winy. Schronisko o pojemności 100-120 psów nie było przepełniane. Nie było zjawiska agresji i zagryzania się psów (przez lata był tylko jeden taki incydent). Zwierzęta z innych gmin przyjmował tylko w miarę wolnych miejsc. Często odmawiał, choć były w pewnych przypadkach naciski z LPGK. Nie decydował o uśmiercaniu zwierząt, była to rola lekarza wet. Uśmiercane były psy włóczące się, schorowane, roznoszące zakażenia i takie, których leczenie wymagało by długotrwałej kuracji. Psy musiały przebywać w schronisku przynajmniej 14 dni po to, by mogły być ew. znalezione przez właściciela. Po tym okresie były ponownie badane przez lekarza wet., który decydował czy zostaną w schronisku czy będą uśmiercone. O tym, że rejestr psów nie odzwierciedlał stanu faktycznego, dowiedział się w wyniku kontroli i z akt sprawy.

    Uśmiercanie 44% przyjmowanych psów było normalne dla schroniska w Legnicy i nie odbiegało od średniej krajowej wynoszącej 40%, choć różne schroniska to ukrywają, np. wrocławskie oddaje psy na doświadczenia. Stawka za przyjmowanie zwierząt została ustalona przez Urząd Miasta. Ktoś ustalił, że gminy płacą tylko za 14 dni, po czym pies przechodzi na własność schroniska.

    Informowany był przez lekarza wet., że powodem uśmiercania jest tylko zły stan zdrowia zwierząt. Nie oceniał ani nie weryfikował decyzji lekarza, bo to nie jego kompetencje, a raczej Powiatowego Lekarza Weterynarii. Osobiście nie przyjmował psów z wyłapywania w gminach, nie wie w jakim stanie były przywożone. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami nie miało zastrzeżeń do pracy schroniska. Osobiście przywoził pana prezesa do schroniska, inni członkowie TOZ pojawiali się w nim sporadycznie.

    Schronisko miało, jak każdy zakład LPGK, plan produkcji. Jego zakład był deficytowy, bo otrzymywał od LPGK 14.666 zł miesięcznie, a koszty wynosiły średnio 28.000 zł. Każda złotówka dochodu zmniejszała ten deficyt, a był rozliczany przez LPGK z tego, by ten deficyt był jak najmniejszy.

  • 24 stycznia 2007 - zeznania oskarżonej Danuty Pawłowskiej-Fiedkiewicz, lekarza weterynarii w schronisku:

    Nie przyznaje się do zarzutu nieuzasadnionego uśmiercania zwierząt. Tłem zarzutów wobec niej jest konflikt z kierownikiem i pracownikami schroniska, z tego powodu, że nie godziła się na ich praktyki.

    Polegały one m.in. na rejestrowaniu przyjęcia od firm odławiających większej ilości zwierząt niż to faktycznie miało miejsce. Namawiano ją by brakujące na stanie zwierzęta rejestrować jako poddane eutanazji. Do schroniska w ogóle trafiało mniej psów niż było w dokumentach. Nie chciała uczestniczyć w fałszowaniu dokumentacji i stąd wziął się nieznany los ok. 400 zwierząt stwierdzony podczas kontroli w grudniu 2004 r. Natomiast dopuszczano do rozmnażania psów. Kierownik Celoch specjalnie dopuścił swego psa do suki w schronisku. Urodzone potem szczenięta zniknęły. Świadkiem tego była Agnieszka Synowerski.

    Na początku swojej pracy, zwierzęta uśmiercane przez siebie oznaczała w księdze literą "E". W pewnej chwili zauważyła, że ktoś dopisuje literę "E" do innych zwierząt. Kierownik Celoch wyjaśnił jej, że "im większy bałagan, to trudniej to udowodnić", ale ponieważ wie o tych praktykach pracowników, to dzięki temu trzyma ich w garści.

    Pracownicy proponowali jej, że sami będą robić eutanazje, tak jak robili to nim przyjęto ją do pracy. Gdy w 2003 r. kierownik Celoch pojechał na urlop, odkryła, że psy ze schroniska znikają. Założyła zeszyt i prosiła pracowników o odnotowywanie w nim sprzedaży. Wykazała, że pracownicy sprzedają psy poza dokumentacją, bo była różnica między psami brakującymi a sprzedanymi. Gdy protestowała, że tak nie można robić, kierownik Celoch na jej oczach podarł ten zeszyt.

    W rejestrze schroniska kierownik Celoch dopisywał informację o poddaniu eutanazji zwierząt, których ona nie wykonywała. Dlatego od początku prowadziła swój własny zeszyt eutanazji.

    Fundacja "Integrum" z Wińska prosiła ją o sprawdzenie, czy w listopadzie 2004 do schroniska trafiły 44 psy z wyłapywania w gmnie Wińsko, bo firma odławiająca żąda od gminy pieniędzy na podstawie pokwitowań podpisanych przez Celocha. Sprawdziła, że żaden pies z gminy Wińsko nie był wpisany do książki przyjęć. Od Fundacji dowiedziała się, że cześć tych psów powróciła sama na teren gminy. Wiąże to z działalnością firmy odławiającej "DOOG" Zbigniewa Parucha, która nie odwoziła odłowionych zwierząt do schroniska lecz zwoziła do siebie w okolice Jawora, by je potem wypuszczać i odławiać od nowa.

    Zna przypadek z gminy Pieszyce, gdy właścicielka odłowionego psa prosiła o jego zwrot na miejscu, lecz powiedziano jej, że pies musi trafić do schroniska w Legnicy, a stamtąd będzie go mogła sobie odebrać. Gdy zjawiła się potem w Legnicy, okazało się, że jej psa nigdy tu nie było. Gdy się upominała, pracownik Sznajser zobowiązał się zapłacić jej za tego psa 500 zł, o czym wiedział kierownik Celoch.

    W sierpniu 2004, gdy przyjechała do schroniska ok. godz. 19.00 nie zastała dyżurnego pracownika i zauważyła psy biegające luzem po terenie schroniska. Pracownik ochrony poinformował ją, że dyżurny pracownik (Winiarski) kazał mu je wyrzucić za płot. Zrobiła z tego notatkę, którą podpisał pracownik ochrony. Kierownik Celoch notatkę zniszczył.

    Kierownik Celoch kazał jej przychodzić do pracy regularnie w godzinach 8-10 i 15-17. Psy z odłowów przywożone były nocą. Ponieważ nie godziła się na dokonywanie eutanazji, więc pracownicy dokonywali jej sami o czym powiadomił ją Trzciński.

    Po bezskutecznych rozmowach z pracownikami i kierownikiem, w listopadzie 2004 r. odbyła rozmowę z Prezesem LPGK na temat działania schroniska. Prezes poradził jej by się nie przejmowała i robiła co do niej należy, zaś ewentualne zarzuty poparła dowodami. W końcu listopada dostała wymówienie z pracy. Powodem był konflikt z kierownikiem a nie to co napisano w wymówieniu, co potwierdza dokument Komisji Pojednawczej d/s pracy.

    W grudniu 2004 próbowała informować Prezydenta Miasta o działalności schroniska, które jej zdaniem powinno służyć mieszkańcom, a będąc w dyspozycji LPGK było nastawione głównie na przyjmowanie zwierząt z odłowów w całej Polsce. W tej sytuacji mieszkańcy Legnicy nie mogli oddawać do schroniska swoich psów.

    Miała własne pomysły na inne działanie schroniska. Proponowała udoskonalenie i rozbudowę schroniska, poprawę warunków i skorzystanie z możliwości dofinansowania z funduszy UE, by prowadzić schronisko na innych zasadach niż robi to LPGK. Prezydent nie był zainteresowany. Jej plany związane były z pomysłem prywatyzacji schroniska, czemu sprzeciwiali się pracownicy, bo bali się o utratę pracy.

    Eutanazje w jej wykonaniu przeprowadzane były środkami do tego przewidzianymi, wykonywała je zgodnie z etyką i sumieniem. Gdy do schroniska przybywała ogromna ilość psów z odłowów, selekcje były niezbędne, ale prowadzone były zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt. Zwierzęta do eutanazji były poddawane narkozie i nie cierpiały. Część zwierząt była leczona i przekazywana do adopcji, a część psów z powodów sanitarnych musiała być poddana selekcji zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt. Odbywało się to w ten sposób, że transport psów z odłowów najpierw był umieszczany na kwarantannie, gdzie były także leczone, ale psy przywożone w agonii były uśmiercane od razu. Po 14 dniach kwarantanny psy były odrobaczane, szczepione i oddawane do adopcji. W tym momencie, po kwarantannie, odbywała się selekcja. Selekcji podlegały psy ranne, pokaleczone i takie, które nie wykazywały możliwości leczenia. Po selekcji sporządzała notatkę w zeszycie eutanazji i książce przyjęć.,

  • 01 lutego 2007 - dalszy ciąg zeznań oskarżonej Danuty Pawłowskiej-Fiedkiewicz, lekarza weterynarii w schronisku, odpowiedzi na pytania:

    Ilość psów przywożonych z odłowów w gminach stopniowo narastała w latach 2002-2004. W ostatnim roku transporty przychodziły kilka razy w tygodniu, niekiedy codziennie, co prowadziło do przepełnienie schroniska, na co nie miała wpływu. Transporty były przyjmowane przez pracowników schroniska, którzy nie liczyli się z jej poleceniami co do postępowania ze zwierzętami. Kierownik Celoch tłumaczył przepełnienie umowami zawartymi z gminami i poleceniami odgórnymi.

    Schronisko było kontrolowane przez Powiatowego i Wojewódzkiego Lekarzy Weterynarii, w których to kontrolach uczestniczyła i które potwierdzały przepełnienie schroniska. Nie uczestniczyła w kontrolach z Urzędu Miasta Legnicy.

    Firmy odławiające dostarczały psy do schroniska w strasznych warunkach: stłoczone, zestresowane, zagryzające się. Przywożono także psy w stanie agonii. Samochody typu "Żuk" nie były przystosowane do transportu zwierząt. Pracownicy schroniska przekładali zwierzęta do wolnych klatek, a gdy ich brakowało, do klatek psów, które już odbyły kwarantannę. Protestowałam przeciw temu, ale pracownicy mieli takie polecenie od kierownika Celocha. Prowadziło to do ogromnego zagęszczenia 10-15 psów w jednej klatce, gdzie dochodziło do walk i zagryzania się psów. Zdarzało się, że w takiej klatce była tylko jedna miska. Agresja jest normalnym zachowaniem tych zwierząt w takich warunkach. Nawet wśród szczeniąt dochodziło do aktów kanibalizmu. Do aktów agresji między psami, spowodowanych przepełnieniem dochodziło w schronisku codziennie. W 2004 roku przeciętnie było kilka zagryzień tygodniowo.

    Boksy schroniska są częściowo zadaszone, wybetonowane. Schronisko nie jest skanalizowane. Psie odchody z boksów zmywane były pod ciśnieniem na teren za boksami. Tam zalegały stanowiąc siedlisko szczurów. Pracownicy nie sprzątali boksów, ograniczając się do polewania ich wodą. Moczyli przy tym budy i same psy. Zdarzało się, że w schronisku brakowało karmy dla zwierząt, zwłaszcza właściwej dla szczeniąt i kotów. Wtedy kupowała ją za własne pieniądze.

    Nigdy nie usypiała psów bezpośrednio po przyjęciu do schroniska. Wszystkie psy odbywały kwarantannę, szczenięta były dwukrotnie odrobaczane a potem szczepione przeciw chorobom wirusowym. Dopiero po odbyciu kwarantanny odbywała się selekcja. Lekarz schroniska musi podejmować decyzję o tym, które zwierzę ma szansę na adopcję, a które nie. Tak jest w Polsce i na całym świecie. Część zwierząt musi zostać poddana eutanazji z braku szans na adopcję, np. stare, z guzami nowotworowymi, z niewydolnością krążenia. Także psy z uogólnioną nużycą, świerzbem i grzybicą były przeznaczane do eutanazji. Tak jest w każdym schronisku. Przeprowadzając selekcję, kierowała się stanem ogólnym i wiekiem. Pies, który ma 12 lat, nigdy nie zostanie adoptowany, a przebywając w przepełnionych boksach zostanie zagryziony, bo nie ma szansy przeżyć w stadzie.

    W schronisku dochodziło do rozmnażania się psów, bo nie był przestrzegany wymóg izolacji psów od suk. Szczenięta były odchowywane. Nie usypiała ślepych miotów urodzonych w schronisku. Zdarzało się, że robiła to w stosunku do przyniesionych szczeniąt i miotów, będących w bardzo złym stanie.

    Kierownik Celoch zwracał się z sugestią, że mają przyjść następne psy z odłowów, by wymusić na niej usypianie. Nie dostosowywała się do jego zaleceń.

    Nigdy nie zakazywała wspisywania do ewidencji przyjmowanych psów, wręcz wymagała tego od pracowników. Ale oni się na to nie godzili, bo mieli inne zalecenia.

    Gdy konflikt między nią a kierownikiem i pracownikami zaostrzył się, otrzymała zakaz przychodzenia do schroniska po godz. 19.00. Transporty psów przychodziły nocą i psy były likwidowane w jakiś sposób przez pracowników, ale nie wie ani kto dokładnie, ani jak to robił. Po ostatniej kontroli wprowadzono znaczki dla psów, ale pracownicy bojkotowali znakowanie psów. Ona prowadziła od początku swój zeszyt eutanazji, gdzie wpisywała płeć, rasę, wiek, maść, numer znaczka oraz przyczynę eutanazji (np. koci katar, parvowiroza, choroba nowotworowa).

    Samo uśmiercanie przeprowadzała najpierw aplikując domięśniowo środki do narkozy: mieszaninę ksylazyny i ketaminy w ilości 2 razy po 0,5 ml na średniego psa ważącego ok. 10-15 kg. Potem zaś stosowała Vetbutal lub Morbital w ilości ok. 3-4 ml na kota i od 5 do 30 ml na psa - zależnie od wielkości i sposobu podania. Najczęściej podawała dosercowo.

    Stosunki z pracownikami miała złe, nie pasowała do zespołu. Szczególnie źle usposobiony był do niej Winiarski, którego przyłapała na wynoszeniu karmy i który często był pod wpływem alkoholu. Zwłaszcza on nie stosował się do jej zaleceń. Inny pracownik, Trzciński, mógłby być jej wdzięczny, bo jako alkoholika, zaprowadziła do lekarza i namówiła na leczenie. Wytrzymał w abstynencji 8 miesięcy.

  • 21 i 22 marca 2007 - relacja z przesłuchania niektórych świadków oraz przytoczenia ich zeznań w śledztwie:

    Halina Lisowska - pracownik Urzędu Miasta Legnicy kierujący doraźną kontrolą schroniska na przełomie 2004/2005 roku. Przystępując do kontroli zastała bałagan w dokumentacji schroniska. Brak identyfikacj zwierząt uniemożliwiał prześledzenie ich losów. Dane wg. rejestru przyjęć, stanowiące ślad przyjęcia zwierzęcia do schroniska, były zaniżane. Zaś dane w protokołach przyjęć, stanowiących podstawę do wystawiania faktur dla gmin za opiekę, były zawyżane.
    Zbigniew Paruch - właściciel firmy hyclowskiej "Doog" z Jawora. Psy przywoził do schroniska średnio raz w tygodniu. Odbioru psów i dokumentacji przyjęcia dokonywali pracownicy schroniska. W protkołach przyjęć do schroniska zawsze wszystko się zgadzało. Czasem pracownicy nie wpisywali do rejestru schroniska szczeniąt, na które był duży popyt. Gdy schronisko odmawiało przyjęcia psów umieszczał je w schronisku Aleksandry Flis w Jaworze przy ul. Spornej, skąd były oddawane do adopcji. Za tą opiekę gminy nie płaciły. Faktury dla gmin za wyłapanie wystawiane były na podstawie liczenia złapanych psów na samochodzie, przed odwiezieniem do schroniska. Protokół przyjęcia do schroniska często nie był wymagany przez gminy. Najpierw zlecano wyłapywanie a potem martwionio się o miejsce w schonisku. W protokołach przyjęć do schroniska nie było wpisów identyfikujących psy.
    Zbigniew Szyszkowski - właściciel firmy hyclowskiej "Hart" ze Świebodzic. Czasem pośredniczy w uzgodnieniach między gminami a schroniskami co do przyjęcia psów z wyłapywania. Wyłapuje i odwozi psy wyłącznie po takim uzgodnieniu między gminą a schroniskiem.
    Zenon Walencik - prezes Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Legnicy. TOZ opiniował uchwały rad gmin o wyłapywaniu kwestionując organiczenie pobytu w schronisku do 14 dni. Opinie te były przez gminy ignorowane.
    Janusz Sebastian - TOZ w Legnicy. Warunki w schronisku w Legnicy były skandaliczne i mordercze dla psów. Nadmierne zagęszczenie, 4 psy do jednej miski, co powodowało zagryzanie się. Brak schronienia przez zimnem i upałem. Psy w schronisku były dręczone wskutek stworzonych im warunków, za co osobiście odpowiedzialna jest z-ca Prezydenta Jadwiga Zienkiewicz.
    Mario Sznajser, Marek Siewniak - pracownicy schroniska. Dokonywali przyjęć psów i sporządzali dokumentację. Nie potrafią wyjaśnić licznych rozbieżności między rejestrem zwierząt a protokołami przyjęć. Pawłowska uśmiercała psy stare, chore i brzydkie - nie mające szans na adopcję. Nawet wtedy, gdy z psami przychodziło zaświadczenie od lekarza wystawione w miejscu wyłapania, że były zdrowe. Chorych zwierząt nie leczyła.
    Marian Domański - jeden z dyrektorów w Legnickim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej. Nadzorował schronisko jako zakład tej spółki. Na prowadzenie schroniska LPGK otrzymywało dotację z Urzędu Miasta, przychodem była też sprzedaż zwierząt i usługi dla innych gmin. Zakład przynosił spółce straty, czasem wychodził na zero. Nic nie wiedział o przepełnieniu schroniska, ani o przyjmowaniu zwierząt z gmin, z którymi LPGK nie miało umowy. Dopuszczenie do przyjmowanie psów z innych gmin służyło poprawie budżetu schroniska, który był niewystarczający. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że po 14 dniach pobytu psy formalnie przechodziły na utrzymanie schroniska. Ekonomiczny sens zawieranych umów uważa za sprawę Prezesa Zarządu i Prokurenta. Przyjmowanie psów z innych gmin widzi bardziej w świetle zgodnej współpracy z ościennymi gminami niż pomysłu na minimalizację strat schroniska.
    Józef Wasinkiewicz - Prezes Zarządu LPGK od 2003 r. Schronisko prowadzone jest na podstawie umowy z Urzędem Miasta, za wynagrodzeniem wynoszącym obecnie ponad 17.000 zł miesięcznie. Ponadto schronisko ma dochody z tytułu sprzedaży zwierząt oraz usług przyjmowania i przechowywania psów z innych gmin. Obecnie gminy płacą za cały okes utrzymymwania psa, przedtem tylko za 14 dni. Po 14 dniach na psa miała łożyć gmina Legnica. Faktury dla gmin wystawiał kierownik schroniska na podstawie protokołów dostarczenia zwierząt.
    Adam Urbaniak - dyrektor d.s. technicznych LPGK, bezpośredni przełożony kierownika schroniska Celocha. Kierownik Celoch decydował o przyjmowniu zwierząt i on też wystawiał faktury dla gmin. Świadek podpisywał niektóre z tych faktur, wśród wielu jakie podpisywał będąc prokurentem spółki. Nie wiedział o przepełnieniu i nie nastawał by schronisko przynosiło spółce zyski, zresztą faktycznie nigdy ich nie było. Nie wiedział też nic o nieprawidłowościach w schronisku, a kontrole Urzędu Miasta i Powiatowego Lekarza Weterynarii nie wykazywały uchybień.
    Jadwiga Haraszkiewicz - powiatowy lekarz weterynarii, przeprowadzała kontrole w schronisku dwa razy do roku i nie stwierdzała większych uchybień. Ilość zwierząt w schronisku liczyła sama podczas wizytacji, natomiast dane o przychodzie i rozchodzie z dłuższego czasu wpisywała do raportów na podstawie dokumentów przedstawionych przez kierownika. Co do problemu nadmiaru bezdomnych zwierząt, uważa, że lepiej żeby przebywały w przepełnionym nawet schronisku niż by miały pozostawać na ulicach.
    Antonina Serafin - członek TOZ w Legnicy, utrzymywała kontakty ze schroniskiem, choć TOZ nie ma żadnych uprawnień do jego kontroli, a nawet odmawiano mu bliższego zapoznania się ze schroniskiem. W latach 2002-2004 kierownik Celoch był jedynym, który utrzymywał z TOZ kontakty. W schronisku zawsze misek było mniej niż zwierząt. Najgorsze warunki panowały w schronisku na początku lat 90-tych, gdy w 1992 r. zlikwidowano fundusze na usypianie ślepych miotów w schronisku. TOZ opiniowało uchwały rad gminnych o wyłapywaniu postulując, by w uchwałach zapisane było bezterminowe utrzymywanie przez gminy wyłapanych zwierząt, ale skuteczności swoich opinii TOZ nie sprawdzało.
    Rudolf Fronczek - Wojewódzki Inspektorat Weterynarii we Wrocławiu kontrolował schronisko jako zakład leczniczy. Stwierdził, że książka leczenia zwierząt była prowadzona nierzetelnie.
    Leszek Boksa - obecny kierownik schroniska. Schronisko przyjmuje zwierzęta tylko z gmin, które podpisały umowę i tylko w miarę wolnych miejsc. Pojemność określona na 90 psów nie jest przekraczana. Uśmierceń jest obecnie niewiele, kilka miesięcznie. Koszty wynoszą ok. 20 tys. zł miesięcznie.

  • 10 maja 2007 - relacja z przesłuchania niektórych świadków oraz przytoczenia ich zeznań w śledztwie:

    Agnieszka Synowerski - były członek TOZ. Interesowała się schroniskiem. Jego stan ocenia jako bardzo zły, spowodowany złą wolą kierownictwa i przeznaczaniem środków finansowych na inne cele. Za kierownictwa Celoch stan schroniska nie poprawił się. Psy nadal zagryzały się i nadal się to dzieje. Wielokrotnie rozmawiała z urzędnikami miejskimi, widziała okumenty dotyczące działania schroniska. Wiceprezydent Legnicy Jadwiga Zienkiewicz była poinformowana o stanie i sposobie funkcjonowania schroniska, o zwożeniu do niego psów w celu ich uśmiercania. Ale urzędnicy to ukrywali i zaprzeczali faktom. Powiatowy Lekarz Weterynarii Jadwiga Haraszkiewicz jest winna braku nadzoru. Wszelkie interwencje TOZ w sprawie schroniska były lekceważone.
    Barbara Zagroda - główny księgowy Legnickiego P-stwa Gospodarki Komunalnej do maja 2004. Schronisko było finansowane z dotacji Urzędu Miasta. Przeważnie przynosiło straty, nigdy nie przynosiło zysków. Ciągle były problemy z tą stratą i dlatego przeprowadzano odłowy. Faktury za to wystawiał kierownik Celoch. Nie zawsze były umowy z gminami, ale jej zdaniem powinny być.
    Mirosław Trzciński - pracownik schroniska. Psy z odłowów były przetrzymywane przez dwa tygodnie po czym część z nich szła do uśpienia. Selekcji dokonywała pani doktór. Rzadko były badane, raczej wybierane "wzrokowo". Zdrowe psy też były usypiane. Od początku 2005 r. nie wolno nam przyjmować. Przedtem można to było robić swobodnie, zarówno z innych gmin jak i przez osoby indywidualne, nawet bez wpłat na KP. Także pracownicy schroniska jeździli po psy, np. do Bolesławca. Przyjmowanie zwierząt odbywało się w ten sposób, że książka z rejestrem wypełniania była przy samochodzie, na którym były psy w klatkach. Natomiast protokoły przyjęcia spisywane były w biurze. Około 2/3 przyjmownych psów było usypiane. Przyjmowanie odbywało się poza kontrolą Urzędu Miasta Legnicy.
    Janusz Zadrożny - pracownik schroniska. W schronisku panowało przepełnienie, psy zagryzały się, bo było ich 5-6 w jednym boksie. Podważało to sens istnienia schroniska. Bywał w biurze i z rozmów z urzędnikami LPGK wie, że zarząd spółki dobrze oceniał wpływy z odłowów psów, bo schronisko wychodziło ekonomicznie na plus. Nie słyszał natomiast nic o tym, by zarząd ograniczał perzyjmownie psów i zakazywał Celochowi przepełniania schroniska. Schronisko było rozładowywane w ten sposób, że usypiane były te psy, które na oko były nieaktrakcyjne i nie miały szans na adopcję.
    świadek Rogowski - pracownik Urzędu Miasta Legnica. Regularnie, raz w miesiącu kontrolował schronisko. Sprawdzał stan tehniczny, zapas karmy, porządek i czystość w boksach. Nie kontrolował dokumentacji. Protokół z kontroli sporządzał na podstawie oświadczeń kierownika Celocha i własnych oględzin. Sposób i zakres jego czynności kontrolnych nie był nigdzie ustalony, został po prostu przejęty praktycznie od poprzednika na tym stanowisku.